14.11.2013
Ty też możesz być świętym

"Bycie świętymi, nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem dla wszystkich – mówił ostatnio papież Franciszek. Dlatego wszyscy jesteśmy wezwani, aby pójść drogą świętości, a ta droga ma swoje imię, oblicze: to Jezus Chrystus".

Umiłowani w Sercu Jezusa bracia i siostry!

W przyszłym roku, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego (27 kwietnia 2014 r.), przeżywać będziemy kanonizację Papieża Jana Pawła II. Ks. prof. Marek Starowieyski powiedział o nim: „Był zapatrzony w Jezusa i świętych, których świętość starał się wszystkim pokazać. Pontyfikatu Jana Pawła II nie można zrozumieć bez tych tak wielu jego beatyfikacji i kanonizacji. One stanowią bardzo istotną część pontyfikatu Papieża Polaka. W epoce tak potwornej degradacji człowieka, w jakiej żyjemy w XX i XXI wieku, w tych czasach straszliwej pogardy dla człowieka, Ojciec Święty chciał pokazać światła Kościoła – świętych, którzy mogą być dla nas przykładem. To była pozytywna koncepcja widzenia Kościoła. My bowiem często skupiamy się na negatywnych aspektach związanych z katolicyzmem. Dużo ludzi krytykuje Kościół instytucjonalny; wiele osób ogranicza jego życie do zaistniałych skandali. To jest negatywna wizja Kościoła. Wizja Kościoła Jana Pawła II była wizją integralną: nie zamykał oczu na zło, teraźniejsze i przeszłe w Kościele, i potrafił na nie stanowczo reagować i za nie przepraszać. Ale widział, że dobro jest o wiele większe i dlatego wyniósł na ołtarze tysiące ludzi, aby pokazać światu piękno Kościoła, jakby chciał powiedzieć: „Oto jest prawdziwy Kościół”. Około trzech tysięcy kanonizowanych i beatyfikowanych. To był wielki wkład Jana Pawła II. Dla mnie to święty, który żył zapatrzony w świętych”.

 „Bycie świętymi, nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem dla wszystkich – mówił ostatnio papież Franciszek. Dlatego wszyscy jesteśmy wezwani, aby pójść drogą świętości, a ta droga ma swoje imię, oblicze: to Jezus Chrystus”.

Św. Jan Maria Vianey, Proboszcz z Ars, powiedział, że „Święci są jak niezliczone lusterka, w których przegląda się Jezus”.

 „Między Ewangelią na piśmie a życiem świętych nie ma większej różnicy niż między melodią zapisaną w nutach a melodią śpiewaną” – mówi św. Franciszek Salezy.

Trzech kleryków dyskutowało w seminarium o tym, które tłumaczenie Ewangelii jest według nich najlepsze. Pierwszy z nich powiedział: „Ja lubię tłumaczenie, które jest w Biblii Tysiąclecia”. Drugi zauważył: „Ja wolę tłumaczenie ks. Romaniuka”. Trzeci zaś stwierdził: „Ja lubię najbardziej tłumaczenie mojej mamy. Tłumaczy ona bowiem Ewangelię na praktykę codziennego życia”. Postępujmy podobnie. Także i my tłumaczmy Ewangelię  na praktykę codziennego życia, a na pewno osiągniemy świętość!

Drodzy Moi! Życia świętych nie można dosłownie kalkować. Świętych się podpatruje. Istotą świętości jest miłość, poświęcenie dla Boga i bliźniego, wierność w codziennym wypełnianiu woli Bożej.

Święci są nam dani, aby nam podpowiadali, są nam dani, aby nam pomagali podjąć decyzję współpracy z wolą Bożą i łaską Bożą, objawiającą się w naszym codziennym życiu.

Błogosławiony papież Jan XXIII uczy: „Bóg chce, abyśmy szli za przykładem świętych i przejmowali od nich życiową esencję cnót, którą mamy przemieniać w naszą krew i przystosowywać do naszych postaw i szczególnych okoliczności”.

„Czcić Świętych, a nie starać się o naśladowanie ich w świętości, to jest fałszywa pobożność” – mówi św. Euzebiusz. Często zwracamy się do świętych z rożnymi modlitwami. Czy jednak była chociaż jedna prośba, żeby nam wyprosili autentyczne i święte życie chrześcijańskie? Najczęściej są to czysto ziemskie intencje. Lubimy Świętych, ale nie lubimy świętości. Zbyt wiele nas to kosztuje. Należałoby wyrwać ze swego zatrutego serca „chwast zła” – grzech, a taka operacja boli.

Oklaskujemy Świętych, prosimy ich o różne rzeczy, ale nie ruszamy się z miejsca, pozostając często w okopach swoich grzechów i wygodnictwa.

Gdy św. Scholastyka spytała swego brata św. Benedykta, czego potrzeba, by dojść do świętości, otrzymała odpowiedź: „Trzeba chcieć”.

„Muszę być świętym jak największym” – pisze św. Maksymilian Kolbe w swoim Regulaminie życia.

Podobnie święta Teresa z Avila: „Jesteśmy duchowym potomstwem tylu chwalebnych przodków, którzy tu na ziemi nosili ten nasz święty habit Karmelu, a dziś chwałą przyobleczeni czekają na nas w niebie. Zdobywajmy się na świętą zuchwałość, postanówmy sobie i usiłujmy, za łaską Boga, stać się świętymi jak oni. Walka nie będzie długa, a koniec jej wieczny”.

W roku 1973 słynna gwiazda filmowa, młoda aktorka z Hollywood, Dolores Hart, wstąpiła do klasztoru. Zanim została zakonnicą grała rolę św. Klary w filmie pt. Św. Franciszek z Asyżu. Gdy ja później pytano, dlaczego wstąpiła do klasztoru, odpowiedziała: „”Dotychczas grałam św. Klarę, a teraz pragnę żyć jak św. Klara, chcę być świętą”.

Św. Charbel, maronicki pustelnik z Libanu, mówi: „Świętość to nie przypadek, świętość to wybór. Nie czekaj, aż przyjdzie do ciebie z zewnątrz, żyj i zdobywaj ją od środka. Królestwo Boże mieszka w twoim sercu”. „Świętość jest łaską i wolą: łaska pochodzi od Boga, a wola od ciebie. Jesteś potencjalnym świętym – zrób wszystko, aby nim być naprawdę”.

Dlaczego mamy być świętymi? Na to pytanie odpowiada ta, która w Chrystusie kochała najbiedniejszych z biednych, bł. Matka Teresa z Kalkuty: „Musimy stać się świętymi nie dlatego, że chcemy się czuć świętymi, ale dlatego, aby Chrystus mógł żyć pełnią życia w nas”.

Ojciec Maksymilian, Rycerz Niepokalanej, uczy: „Świętymi będziemy wówczas, gdy zawsze i we wszystkim jak najdoskonalej pełnić będziemy wolę Bożą”. „Cała istota świętości polega na zjednoczeniu woli naszej z wolą Bożą”.

Podobnie uczy błogosławiony Jan XXIII: „Podstawą świętości jest całkowite oddanie się świętej woli Pana, nawet w małych rzeczach”. 

„Świętość jest akceptacją woli Bożej – mówi bł. Matka Teresa. Każdy z nas posiada w sobie zdolność zostania świętym, a drogą do świętości jest modlitwa. Ponieważ uczysz się kochać, uczysz się być świętym, a żeby umieć kochać, musisz się modlić. Nasze postępy w zdobywaniu świętości zależą od Boga i od nas”.

„Och! Jak łatwo jest stać się świętym – mówi św. Wincenty a Paulo. Podstawowym i prawie jedynym środkiem jest przyzwyczajenie się do pełnienia we wszystkim woli Bożej”.

Niech to ciebie nie przeraża. Zawsze zaczynaj od spraw prostych i łatwych. Od znaku krzyża świętego, od pacierza, od dobrze spełnionych obowiązków, a potem sam Bóg będzie ciebie prowadził do nieba.

Święta Siostra Faustyna, Apostołka Miłosierdzia Bożego, w swoim Dzienniczku pisze: „Niech żadna dusza nie wątpi, chociażby była najnędzniejsza, póki żyje – każda może się stać wielką świętą, bo wielka jest moc łaski Bożej. Od nas zależy tylko nie stawiać oporu działaniu Bożemu” (Dz. 283).

Pamiętajmy, że święci też kiedyś byli w tym miejscu, w którym my jesteśmy dzisiaj. Każdy z nich miał podobne wątpliwości, w ich sercu rodziły się te same pytania, które rodzą się w naszych sercach. I te same pokusy im dokuczały. Nie urodzili się od razu cnotliwi, idealni, bez żadnej skazy.

Gdy bł. Jan Paweł II był jeszcze studentem, to na drzwiach nieco złośliwie przyczepili mu karteczkę: "Tu mieszka Karol Wojtyła - początkujący święty". On też kiedyś zaczynał.

Każdy święty to dowód rzetelnej pracy nad sobą. Każdy z nich mógłby się tłumaczyć, podobnie jak i my nieraz: „Jakiegoś mnie, Panie Boże, stworzył, takiego mnie masz”. Innymi słowy: „Ja już taki jestem – ja już się nie zmienię – taką mam naturę”. Każdy z nich miał „taką” naturę, ale umiał i chciał stworzyć w niej harmonię ducha i ciała. Poważnie potraktował wezwanie Chrystusa: „kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”.

Niech otuchy dodadzą nam słowa św. Augustyna, który tak zachęcał samego siebie do życia doskonalszego: „Mogli ci i inni, dlaczego ty byś nie mógł, Augustynie?”

Jak powiedział Papież Franciszek: „Święci nie są supermanami ani nie narodzili się doskonałymi. Są ludźmi, którzy zanim osiągnęli chwałę Nieba, prowadzili normalne życie, z jego radościami i cierpieniami, trudami i nadziejami. Lecz kiedy poznali miłość Boga, to poszli za Nim wielkodusznie, bezwarunkowo i bez hipokryzji. Znieśli cierpienia i przeciwności bez nienawiści, na zło odpowiadając dobrem, szerząc radość i pokój. Święci to mężczyźni i kobiety, którzy mają w sercu radość i przekazują ją innym. (…) W obliczach braci najmniejszych i pogardzanych dostrzegli oblicze Boga, a teraz kontemplują je twarzą w twarz, w Jego chwalebnym pięknie”.

„Troska o innych jest początkiem wielkiej świętości – mówi bł. Matka Teresa z Kalkuty. Jeśli nauczysz się sztuki przedkładania innych nad siebie, będziesz się stawał podobny do Chrystusa, bowiem Jego Serce było łagodne i zawsze myślał o innych”.

Służebnica Boża Rozalia Celakówna, pielęgniarka pracująca wśród chorych wenerycznie w jednym z krakowskich szpitali, mówi: „Świętość to nic innego jak miłość. […] Miłość musi kierować każdym mym krokiem, i być w każdym tchnieniu, by wszystkie me czyny, poczynania, były przepojone miłością. Miłość każe mi zapomnieć o sobie, pracować dokładnie i bezinteresownie, służyć wszystkim, bez względu jak się na mnie zapatrują i jak ze mną postępują”.

Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie pobłogosławił: w czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł bez sakramentów. Podczas ciężkich dyżurów nocnych odczuwała obecność Boga. Pokój zalewał jej duszę. «Panie! Czyń ze mną, co tylko chcesz - mówiła. Uczyń mnie narzędziem w Twych Boskich Rękach do spełniania zawsze i wszędzie Twojej Najświętszej Woli.».

Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński powiedział : „Powszechnie mówi się, że: czas to pieniądz. A ja wam powiem: czas to miłość! […] Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”. „Nie ma takich sytuacji, w których by jeszcze miłość nie miała czegoś do powiedzenia”. „Zamiast oczekiwać na dobroć innych, sami napełniajmy codzienne życie dobrocią”.

„Naucz mnie Panie miłości codziennej, co prosty uśmiech w dotyk Boga przemienia” – pisze młoda karmelitanka z Gdyni.

Podobnie mówi św. Charbel, pustelnik z Góry Annaya w Libanie: „Kochaj aż do poświęcenia siebie; miłość jest jedynym atramentem, którym możesz cokolwiek zapisać na tym świecie, wszystko inne jest kleksem na papierze”.

Przykład takiej ofiarnej miłości daje nam 45 – letnia Emilia Wojtyłowa, matka papieża Jana Pawła II. 7 lipca 1916 roku przeżyła dramat utraty dziecka zaraz po urodzeniu. Malutka Olga Maria żyła 16 godzin. Córeczka zmarła na rękach zbolałej matki. Po czterech latach Emilia ponownie była w stanie błogosławionym. Jednak życie jej trzeciego dziecka było zagrożone, a lekarz nie dawał jej żadnych szans na przeżycie porodu. Nalegał, by ratowała siebie, dokonując aborcji. Emilia Wojtyłowa oddała jednak z pełnym zaufaniem swój los w ręce Boga. Urodziła syna Karola. Otoczyła go troskliwą opieką i wielką matczyną miłością. Przekazała mu żarliwą wiarę w Boga, po czym przedwcześnie odeszła… Zmarła po długich i ciężkich cierpieniach 13 kwietnia 1929 roku. Karol Wojtyła miał wtedy zaledwie dziewięć lat. Nigdy nie zapomniał o świadectwie miłości swej matki.

Podobnie jak nigdy nie zapomniał o świadectwie jakie przekazał jego trzynaście lat starszy brat Edmund, pracujący jako lekarz Oddziału Zakaźnego Szpitala Miejskiego w Bielsku.

Jesienią 1932 roku do szpitala w Bielsku trafiła dwudziestojednoletnia dziewczyna chora na szkarlatynę. Edmund Wojtyła starał się za wszelką cenę ją ratować. Tym bardziej, gdy dowiedział się, że została umieszczona w izolatce i inni lekarze ją opuścili w obawie przed zarażeniem się. Wtedy Edmund postanowił sam się nią zająć. Osobiście przy niej czuwał, nawet nocą. Niestety zaraził się od niej chorobą. Tym samym sprowadził również na siebie wyrok śmierci. Bo zmarła i pacjentka, i – po dziesięciu dniach – również Edmund. Miał dwadzieścia sześć lat.

Prasa charakteryzowała go jako lekarza wyjątkowo rzetelnego, okazującego współczucie chorym. Słowa, które padły na pogrzebie Edmunda, świadczą, że prawdę o świętości ludzkiego życia, wpajaną mu usilnie przez matkę, potraktował naprawdę poważnie. Jak misję na całe życie. A w misję wpisana jest zawsze ofiara.

Edmund aż nadto rozumiał, że lekarz ma służyć życiu. Alternatywy nie ma. Tak został wychowany, takie wartości wyniósł z domu, tego nauczyła go matka. A może opowiedziała kiedyś starszemu synowi, że sama była gotowa poświęcić życie za jego młodszego brata?

Śmierć brata była dla Karola mocnym doświadczeniem. Jak wyznał po latach jako papież: „Mój brat, Edmund, zmarł u progu samodzielności zawodowej, zaraziwszy się jako młody lekarz ostrym wypadkiem szkarlatyny, co wówczas (w 1932 roku) przy nieznajomości antybiotyków było zakażeniem śmiertelnym. Są to wydarzenia, które głęboko wyryła się w mej pamięci […]. Liczyłem w chwili jego śmierci dwanaście lat”.

Jednak najsilniejszy wpływ na duchową sylwetkę i charakter przyszłego świętego papieża wywarł jego ojciec. Karol Wojtyła senior nie ożenił się po raz drugi. Pozostał wdowcem, który bez reszty poświęcił się synowi. Po stracie żony nie rozpaczał, nie użalał się nad sobą, ale mocno się skupił na wychowaniu Lolka. Tak jak chciałaby tego Emilia. Był mu ojcem i matką. Zawsze blisko. Dobry, łagodny, cierpliwy. W oczach sąsiadów stanowił wzór rodzica. Mężczyzna silny, ale jednocześnie po macierzyńsku opiekuńczy.

Ojciec kształtował charakter Lolka, dbał o jego wszechstronny rozwój, o edukację. Uczył go nawet niemieckiego w domu; stąd przyszły papież będzie mówił tym językiem z ojcowskim, austriackim akcentem.

Kiedy Lolka odwiedzali w domu koledzy, „pan kapitan” wyjmował z biblioteczki ilustrowaną książkę do historii i opowiadał im o bohaterskich dziejach Polski. Streszczał „Trylogię” Sienkiewicza albo czytał na głos wiersze Norwida. – Uczył nas patriotyzmu, a także porządku, systematyczności i poczucia obowiązku – wspomina Eugeniusz Mróz.

Karol Wojtyła senior zupełnie sam prowadził gospodarstwo domowe, nie prosił nikogo o pomoc. Taką troskliwość o dom, jak opowiadali starsi mieszkańcy Wadowic, rzadko w ogóle można było spotkać. Eugeniusz Mróz często widywał „pana kapitana” przy codziennych domowych czynnościach. – Uszył nawet kiedyś ze swoich starych mundurów garnitur dla Karola. Także on przyrządzał śniadania i kolacje. Na obiady chodzili z synem do jadłodajni, którą naprzeciw ich domu prowadziła sąsiadka Maria Banaś.

Każda czynność miała swój czas i swoje miejsce. Karol Wojtyła senior przestrzegał regularnego rytmu dnia, który wyznaczały: posiłki, wspólne odrabianie lekcji, wieczorne spacery nad rzeką Skawą. I systematyczna modlitwa. A także codzienna poranna Msza św. w parafialnym kościele. Zawsze o siódmej, przed lekcjami szkolnymi Lolka. Razem z synem Wojtyła czytał też w domu Biblię, co w tamtych czasach nie było tak powszechne. Razem odmawiali Różaniec i śpiewali Godzinki do Najświętszej Maryi Panny. Razem pielgrzymowali do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, by tam stanąć przed cudownym obrazem Matki Bożej. Możemy też sadzić, że to właśnie ojciec zaprowadził 10 – letniego Karola do klasztoru karmelitów na wadowickiej górce, gdzie przyjęty został do Szkaplerza Matki Bożej. 

Jan Paweł II tak wspominał ojca z tamtych czasów: „Mogłem na co dzień obserwować jego życie, które było życiem surowym. Z zawodu był wojskowym, a kiedy owdowiał, stało się ono jeszcze bardziej życiem ciągłej modlitwy. Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mego Ojca na kolanach, tak jak na kolanach widywałem go zawsze w kościele parafialnym”.

W innym miejscu Papież tak mówił: „Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią ojca, którego życie duchowe po stracie żony i starszego syna niezwykle się pogłębiło. Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. (…) Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełniania własnych obowiązków (…)”. Mojego ojca „uważam za niezwykłego człowieka”.

Drodzy bracia i siostry! Przygotowując się do kanonizacji Jana Pawła II warto pamiętać w jakiej rodzinie wzrastał przyszły święty. Warto pamiętać jak jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, jak ważne jest nasze świadectwo wiary przeżywanej w codzienności, potwierdzanej uczynkami miłości, wiernością codziennej modlitwie i życiem sakramentalnym. Taka żywa wiara rodziców rozpala i pociąga serca dzieci. Taka rodzina silna Bogiem jest pierwszą szkołą świętości.

Powołanie do świętości nie jest jedynie zachętą. Powinniśmy to powołanie postrzegać jako niezbywalny wymóg bycia chrześcijaninem. Na tyle bowiem jesteśmy chrześcijanami, na ile realizujemy w swoim życiu Chrystusowe wezwanie do świętości.

Podejmijmy z radością to wezwanie Serca Jezusowego, idźmy z odwagą śladami Boskiego Mistrza, pokrzepieni słowami jakie święty ojciec Pio napisał do jednego ze swoich duchowych dzieci: „Jezus niech cię przyciśnie do swego serca i uczyni podobnym do świętego, którego imię nosisz. Niech Jezus zawsze będzie jedynym Królem twego serca. Niech ci towarzyszy stale ze swoją czułą łaską, niech w twojej duszy wzrasta Jego doskonała miłość, niech cię przemieni zupełnie w siebie samego i niech cię uczyni świętym”. Amen.

                 o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio