Drodzy
w Sercu Jezusa, bracia i siostry, zgromadzeni u stóp Matki Bożej Bolesnej!
Papież
Franciszek w jednej ze środowych katechez wygłoszonych podczas Audiencji Ogólnej
na Placu Świętego Piotra dotknął aspektu bardzo częstego w życiu naszych
rodzin, jakim jest choroba.
„Można
powiedzieć, że rodzina zawsze była „szpitalem” najbliższym człowieka – mówił
Ojciec Święty. To matka, ojciec, bracia i siostry zapewniają opiekę i pomagają
w wyleczeniu”.
„Chory
w rodzinie przede wszystkim czuje, że nie jest sam – podkreśla Ks. Biskup
Stanisław Napierała z Kalisza. Wszyscy w rodzinie interesują się jego stanem
zdrowia, współczują mu, chcą mu ulżyć. W środowisku normalnej, miłującej się
rodziny, chory prędzej wraca do zdrowia.
Duszpasterze
w swoich parafiach spotykają przypadki wzruszających relacji członków rodziny
do ich chorych. Czasem są to relacje dzieci do schorowanych rodziców, czasem
jest to przepiękna miłość małżonka do małżonki, lub na odwrót. Oboje dźwigają
ciężki krzyż permanentnej choroby, która na stałe unieruchomiła jedno z nich.
Nie oddaliby jednak tego krzyża za nic na świecie. Ich miłość urosła, doznała
oczyszczenia, uzdolniła ich, by jedno czyniło siebie darem dla drugiego i tego
drugiego przyjmowało jako najcenniejszy dar dla siebie. W takim przypadku nie
tyle choroba przykuwa uwagę, ile miłość, która jej towarzyszy. I przypominają
się słowa Apostoła Pawła z pierwszego listu do Koryntian: Prawdziwa miłość
wszystko zniesie, wszystko przetrzyma, nigdy nie ustanie (por. 1 Kor 13, 7-8).
Ks.
Antoni Bartoszek z Hospicjum św. Brata Alberta w Jaworznie mówi:
„Nawet
najlepsza opieka medyczna i pielęgnacyjna – nie zastąpi bliskich z rodziny –
męża, żony, dzieci. Wspominam w tym miejscu chorego w długotrwałej śpiączce,
leżącego w domu. Zobaczyłem wielką miłość żony, która potrafiła profesjonalnie
opiekować się chorym (nauczyła się tego) i która po rodzaju oddechu męża
potrafiła odróżniać jego potrzeby. Trzeba pamiętać, że nawet najlepszy sprzęt
medyczny nie zastąpi człowiekowi choremu drugiego człowieka. Pełna serca
obecność przy drugim ma działanie głęboko terapeutyczne”.
Kilka
lat temu do klasztoru w Oborach zadzwonił Stefan z Braniewa informując, że
razem ze swoją żoną pragną nawiedzić sanktuarium Matki Bożej Bolesnej. Kiedy następnego
dnia rano otwierałem kościół on już był pod drzwiami.
-
Ojcze, przyjechaliśmy – powiedział.
-
No to wejdźcie, zapraszam.
-
Zaraz ją przyniosę.
-
Pójdę z Panem.
Poszliśmy
na plac przed bramę kościelną. W samochodzie siedziała Krystyna, drobna, szczuła
osoba. Od dziesięciu lat chora na stwardnienie rozsiane. Stefan delikatnie
wziął żonę na ręce i przyniósł do kościoła.
Mój
Boże, jak oni się kochają – pomyślałem, patrząc jak niesie ją przez kościół do
samego ołtarza.
Krystyna
znalazła się na krześle u stóp Matki Bolesnej. Tutaj modliła się na różańcu,
przyjęła sakramenty święte i szkaplerz Maryi. Pokrzepiona na duchu, pełna
pokoju i nadziei wracała do domu, okryta płaszczem opieki Matki Bożej. Była
szczęśliwa i wdzięczna mężowi, że przyniósł ją tutaj do Domu Maryi, ponad 200 kilometrów.
Najmilsi,
przyszliśmy dzisiaj do Maryi Bolesnej, która z miłością i oddaniem towarzyszyła
swemu Synowi na kalwaryjskiej drodze, która pod Jego krzyżem wiernie stała (por.
J 19,25). To przy boku Maryi, uczymy się tej pięknej miłości, prawdziwej
miłości, wiernej i ofiarnej, tej ślubowanej słowami: "...oraz, że cię nie
opuszczę, aż do śmierci".
Dlatego
wśród wotów dziękczynnych umieszczonych wokół Cudownej Figury Matki Bożej
Bolesnej znajduje się tak wiele obrączek ślubnych.
W
niedzielę, 24 maja 1998 roku, przyszła do zakrystii Urszula z mężem.
"Chciałam ofiarować Matce Bożej Bolesnej to, co jest mi szczególnie
drogie" – powiedziała, zdejmując z ręki swoją ślubną obrączkę. Złożyła ją
jako wotum błagalne o uzdrowienie swojego męża z choroby nowotworowej. Tak
bardzo kochała swojego męża i tak bardzo chciała go zawierzyć Matce Bożej
Bolesnej. Minęły dwa lata. 4 czerwca 2000 roku ponownie przyszli do zakrystii.
Ale tym razem to on, Jan, zdjął swoją ślubną obrączkę i powiedział: "I ja
także chciałem ją złożyć jako wotum dla Matki Bożej Bolesnej". A w Księdze
Łask i Cudów Oborskiego Sanktuarium napisał: "Cudownej Piecie Oborskiej,
Powierniczce i Pocieszycielce za trzykrotne ocalenie Jana składamy w podzięce
nasze obrączki ślubne i przyrzekamy wierność do ostatnich naszych dni".
W
dniu 9 marca 2002 r. Anna z Mławy, niosąca z wiarą i miłością
swój krzyż choroby nowotworowej powiedziała mi:
„Moje
życie po dwudziestu latach małżeństwa uległo zmianie. Zaczęłam inaczej myśleć,
a więc nieustannie zbliżać się do Boga. Dzięki całkowitemu zaufaniu, nawet gehenna
krzyża, jaką muszę znosić, nie jest dla mnie cierpieniem, ale Miłością
i Światłem. To droga powrotu stworzenia w ramiona Boga... Mimo bólu
cierpienia przyjęłam ten nowy krzyż z poddaniem się woli Bożej, ufając, że
to nowe wezwanie jest dla mnie trudnym dobrem. Jednocześnie zaufałam całkowicie
Matce Bożej Bolesnej
w Oborach. W tej chwili już od sierpnia 2001 roku, co tydzień jeżdżę na
chemioterapię do Warszawy, a jednocześnie raz albo dwa razy w tygodniu do
Matki Bożej Bolesnej do Obór... Codziennie modlimy się z całą rodziną
wieczorem... – kontynuuje Anna. Małą figurkę Matki Bożej Bolesnej, przywiezioną
z Obór, zawsze zabieram ze sobą do szpitala. Matuchna czuwa nade mną
i daje mi wiele łask... Ufam całkowicie Matce Bolesnej i Jezusowi
Miłosiernemu. Pragnę więc z całego serca podziękować Maryi za te wszystkie
łaski, które od Niej otrzymałam” – mówi na zakończenie.
Jesienią
jej stan zdrowia uległ pogorszeniu. Nie mogła już przyjechać do Obór, za
którymi bardzo tęskniła. Po wcześniejszym uzgodnieniu z ks. Proboszczem z
Mławy, odwiedziłem ją w domu, udzielając sakramentów świętych. Była jak
zawsze spokojna i pogodna. Cicha, jak Maryja pod krzyżem. Zjednoczona
z męką Chrystusa, współcierpiąca. Młodszy syn Mateusz klęczał przy matce,
trzymał ją za rękę. Zgromadziła się cała rodzina. Razem odmówiliśmy Różaniec.
Na stoliku obok łóżka stała mała figurka Matki Bożej Bolesnej z Obór. Na
piersiach chorej brązowy szkaplerz karmelitański. Kilka dni później otrzymałem
wiadomość, że Anna na zawsze zasnęła w Panu. Przygotowana przez Matkę
Bolesną, Patronkę dobrej śmierci. Wspólne pielgrzymowanie do Obór sprawiło, że
przygotowana była także jej rodzina. Choć od dnia jej odejścia do Domu Ojca
minęło już wiele lat to jej mąż Włodzimierz i dwaj synowie nadal wiernie
pielgrzymują do Matki Bolesnej. A Ona wraz z Anną czuwa nad nimi i pomaga.
Bracia
i siostry, pamiętajmy, że największe wsparcie dla osoby chorej stanowi
najbliższa rodzina.
„Duże
znaczenie w relacji członków rodziny do chorego posiada motywacja, jaką się
kierują – mówi Biskup Stanisław Napierała.
Z
radością można stwierdzić, że motywacją dominującą w naszych rodzinach jest
miłość względem chorego. Przejawia się ona w szczerym zatroskaniu o niego,
przebywaniu z nim, jak tylko to możliwe, szukaniu sposobu ulżenia mu w
chorobie, we wspólnym przeżywaniu jego losu.
Lecz
ludzie wierzący kierują się jeszcze inną motywacją. Wyrasta ona z ich wiary w
Boga. Wierzą Chrystusowi, który mówi, że On utożsamia się z człowiekiem chorym.
Pomagając choremu, służą Chrystusowi obecnemu w chorym. W ten sposób w chorym
członku widzą obecnego w ich rodzinie Chrystusa. Bycie z chorym i dla niego
traktują poniekąd jako swoją drogę do Chrystusa - Boga, a nawet jako przywilej
i łaskę dopuszczenia ich do udziału w tajemnicy Jezusowego krzyża.
Postawa
i zachowanie członków rodziny względem chorego wywiera wielki wpływ na jego
postawę. Można mu pomóc dokonać w sobie duchowej przemiany, nawrócenia,
pogłębić się w człowieczeństwie, zaakceptować chorobę w duchu wiary i miłości
do Chrystusa. Chory napełnia się pokojem, radością wewnętrzną. Czuje
wdzięczność, którą na różne sposoby stara się wyrazić rodzinie, także przez
modlitwę i ofiarowanie za nich swego cierpienia.
Kierując
się motywacją, wyrastającą z miłości oraz z wiary w Boga, cała rodzina chorego
przechodzi powoli duchową przemianę. Staje się coraz bardzie tym, czym jest w
swej istocie: prawdziwą wspólnotą; wspólnotą osób, miłości, życia. Chory w
rodzinie może stać się poniekąd szkołą mądrości i prawdziwego człowieczeństwa”.
Bł.
Matka Teresa z Kalkuty dzieli się z nami pięknym świadectwem: „Zawsze będę
pamiętała moją ostatnią wizytę w Wenezueli, w Ameryce Południowej. Pewna bogata
rodzina oddała siostrom ziemię, aby mogły na niej wybudować dom dziecka.
Pojechałam tam, aby im podziękować. Okazało się, że najstarsze dziecko jest
kaleką. Zapytałam jego matkę: Jakie jest imię waszego dziecka? Matka
odpowiedziała: – Nazywa się Profesor Miłości, ponieważ uczy nas wciąż jak
czynem wyrażać miłość. Mówiła to z uśmiechem radości na twarzy”.
Drodzy
bracia i siostry! Pomagając chorym, uczymy się mądrości życiowej, uczymy się
mądrości serca – „sapientia cordis”, uczymy się być człowiekiem, uczymy się
miłości.
„Pojawienie
się choroby w rodzinie bardzo często sprawia, że choć domownicy czują się
przygnieceni ciężarem cierpienia, to jednak wyzwalają w sobie nowe pokłady
miłości i służby” (Abp Wiktor Skworc).
Dlatego
papież Franciszek podkreśla: „Bardzo ważne jest wychowywanie dzieci od
najmłodszych lat do solidarności z chorymi”. Tego właśnie, jak czytamy na
kartach Ewangelii, młody Rufus i Aleksander uczyli się od swego ojca Szymona z
Cyreny patrząc jak pomaga Chrystusowi nieść ciężki krzyż na Kalwarię (por. Mk
15, 21).
Drodzy
Moi! Ogromną radością, pociechą i umocnieniem dla osób chorych i starszych jest
Komunia święta, spotkanie z Jezusem Żywym obecnym w Eucharystii.
Jedna
z naszych sędziwych parafianek, którą odwiedzałem regularnie w pierwszy piątek
miesiąca, powtarzała mi zawsze: „Dziękuję, że przyniósł mi ksiądz Pana Jezusa.
Ja tak czekałam, cały miesiąc czekałam na to spotkanie”.
Dlatego
rodzina powinna czynić wszystko, aby chory mógł spotkać się i porozmawiać z
kapłanem, pojednać się z miłosiernym Bogiem w sakramentalnej spowiedzi,
doświadczyć pokrzepiającej mocy Ducha Pocieszyciela przez namaszczenie świętym
olejem i przyjmować często Chrystusa w Chlebie Życia.
Pamiętajmy,
że kapłan, który nas odwiedza, jest z rodziny wzięty i do rodziny posłany. Jego
nową rodziną stała się cała parafia, wszyscy jej mieszkańcy, ich troski i
radości, a szczególnie wszyscy chorzy w niej żyjący. On, jak każdy człowiek
prawdziwie zatroskany o swoich najbliższych, rozumie i doświadcza w swoim
pasterskim sercu tego samego co każdy z nas. I dlatego przychodzi do chorych,
jak Chrystus przyszedł do domu Szymona Piotra, aby uzdrowić jego chorą teściową
(por. Mt 8, 14), czy jak wtedy, gdy przyszedł do domu przełożonego synagogi
Jaira, opłakującego wraz z żoną ich dwunastoletnią córeczkę jedynaczkę, leżącą
na łóżku we śnie śmierci i powiedzieć jej: „Dziewczynko, tobie mówię: wstań!”
(por. Łk 8, 40 – 42. 49 – 56).
Jeden
z kapłanów diecezji opolskiej opowiada:
„Byłem
wtedy młodym księdzem. Jadłem kolację zapłakany, bo przed godziną zmarła mi
matka. Wtedy przyszła jakaś pani i prosiła o księdza do chorej osoby.
Zgodziłem się pójść.
Po
drodze powiedziała mi, że jej matka — staruszka nie prosiła
o księdza, bo jest źle nastawiona do wiary. Mimo to poszedłem do niej. Gdy
mnie zobaczyła, powiedziała:
— A po co pan tu
przyszedł?
— A... pomodlić się — odparłem, a ona zapytała:
— A czemu ksiądz taki zapłakany?
— Bo przed godziną zmarła mi matka — wydukałem przez łzy.
— I mimo to ksiądz pofatygował się tu przyjść? — zdziwiła się.
Po chwili milczenia rzekła:
— Ksiądz musi być prawdziwym księdzem... W takim razie poproszę
o spowiedź.
I
tak niewierząca staruszka (84 - letnia) pojednała się z Bogiem”.
Popatrzmy,
mały gest bezinteresownej miłości, mały gest dobroci, a tak wielkie
skutki. Uratowana dusza nieśmiertelna.
10
czerwca 2015 r. Papież Franciszek w słowach skierowanych do pielgrzymów z
Polski powiedział:
„Dziś
w sposób szczególny proszę was, abyście wspierali modlitwą i konkretnymi
gestami duchowej i materialnej pomocy rodziny, które muszą zmierzyć się z
chorobą kochanej osoby, zwłaszcza rodziców, którzy walczą o zdrowie swego
dziecka. Niech towarzyszy im zawsze nasza serdeczna bliskość i życzliwość, jako
znak Bożego błogosławieństwa”.
Angelika
z Podlasia straciła wzrok mając 12 lat. Od pięciu lat pielgrzymuje z rodzicami
do Matki Bolesnej. Wielokrotnie podczas Mszy świętej w Oborach czytała przy
ołtarzu Słowo Boże zapisane Breilem. Przesuwając palcem po białej kartce z
wytłoczonymi literkami, powoli i wyraźnie odczytała święty tekst. Była to dla
niej wielka radość, podobnie jak aktywny udział w odmawianiu różańca i
koronki do Bożego Miłosierdzia. Tutaj, u Matki Bolesnej w Oborach, czuje się
szczęśliwa, znajduje – jak mówi – swój drugi dom.
Tutaj,
drodzy bracia i siostry, przychodzimy dzisiaj z naszymi troskami i problemami,
by mówić Jej o wszystkim, by szukać pomocy i rady,
pociechy i umocnienia. Tutaj uczymy się, że „kiedy z czułością podchodzimy do
osób potrzebujących leczenia, to niesiemy nadzieję i uśmiech Boga” (papież
Franciszek). Amen.
o.
Piotr Męczyński O. Carm.
|