18.05.2011
Bądźmy świadkami Króla Miłości


Kościół zwracając się do nas z wezwaniem: „Bądźmy świadkami Miłości” zaprasza do osobistego poświęcenia i kształtowania naszego serca na wzór Serca Jezusowego, do uznania Jego słodkiego panowania we wszystkich wymiarach życia indywidualnego i wspólnotowego. Oznacza to konsekwentnie decyzję zerwania z grzechem i wejścia na drogę nawrócenia. Albowiem chodzi tutaj o „MIŁOŚĆ W PRAWDZIE, której Jezus Chrystus dał świadectwo swoim życiem ziemskim, a zwłaszcza swoją śmiercią i zmartwychwstaniem” (Benedykt XVI).

Przypomina o tym Sługa Boża Rozalia Celakówna, apostołka osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Chrystus zwracając się do niej powiedział: kształtujcie dusze na modłę mojego Serca. Intronizacja to nie jest tylko formułka zewnętrzna, ale ona ma się odbyć w każdej duszy.

Wynika z tego, że dzieło osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa stanowi nie tyle uzupełniający dodatek, ile podstawę i drogę do rzeczywistej intronizacji Króla Miłości w rodzinie, w Narodzie Polskim i na całym świecie.

Należy zauważyć, że w XIX wieku ukształtował się zwyczaj poświęcenia Sercu Jezusowemu diecezji, parafii, klasztorów i poszczególnych rodzin. Zachęcał do tego m. in. papież Leon XIII, który w tych praktykach intronizacyjnych widział sposób na umocnienie się dobra, zachowanie przykazań Bożych i pokonanie zła. Istotą intronizacji jest publiczne uznanie władzy Serca Jezusowego nad daną społecznością. Nie jest to „nadanie godności królewskich” Jezusowi – On je posiada, niezależnie od woli człowieka. Jest to wprowadzenie Go, jako Króla, do naszych domów, budynków i miejsc; zaproszenie do naszego życia. Zewnętrznym wyrazem , np. intronizacji w rodzinie, jest uroczyste umieszczenie obrazu Serca Jezusowego w wyróżnionym miejscu. Taką uroczystość powinno poprzedzić przygotowanie duchowe członków rodziny: np. odprawienie nowenny Mszy świętych codziennych, przystąpienie do sakramentu pojednania, a w sam dzień intronizacji przyjęcie Komunii świętej i dokonanie intronizacji Serca Jezusowego w obrazie. Przy zapalonej świecy odmawia się wówczas modlitwy, które kończy formuła aktu poświęcenia. Raz w roku odnawia się ów akt, podczas rodzinnej modlitwy domowej. Całość obrzędu ma na celu uzmysłowienie prawdy, odkrywanej ciągle na nowo w życiu wiernych, że Królem i Panem naszego życia jest Chrystus. Do Niego należymy.

Rozalia przypomina zarazem, że Król Miłości za swój tron wybrał sobie krzyż. To z wysokości krzyża ogłosił ludziom wszystkich wieków swoje królewskie prawo miłości. Droga krzyżowa to Jego królewska droga do chwały wiecznej, na którą zaprasza wszystkich ochrzczonych. Na tej drodze dokonuje się upodobnienie i zjednoczenie naszego serca z Sercem Zbawiciela oraz wynagrodzenie za wszystkie zniewagi i zelżywości, którymi jest On obrażany. To w szkole krzyża uczymy się mądrości Bożego Serca, tajemnicy Króla, łączenia naszych ludzkich cierpień ze zbawczą Męką Chrystusa, i podobnie jak Weronika z chustą miłosierdzia w dłoniach, stajemy się autentycznymi świadkami Jego Miłości wobec bliźnich.

Taką współczesną Weroniką, ukazującą królewskie Oblicze Chrystusa,  była Rozalia Celakówna. Chrystus w jej pokornym sercu zajmował zawsze miejsce pierwsze, najważniejsze, królewskie.

Urodziła się 19 IX 1901 r. w podhalańskiej wsi Jachówka. Była najstarszą z ośmiorga dzieci Joanny i Tomasza, którzy gorliwie troszczyli się o religijne wychowanie swego potomstwa. Rozalka jeszcze przed swym narodzeniem została ofiarowana Matce Bożej przez swoich Rodziców - co niewątpliwie miało wielkie znaczenie w późniejszym jej życiu.

Sama Rozalia tak wspominała swoje najmłodsze lata: „Pierwsze wyrazy, które mnie Mama uczyła wymawiać, były: Jezus i Maryja, lecz nim jeszcze mówiłam, Mama brała moją małą rękę i kreśliła nią znak Krzyża świętego. Potem uczyła mnie „Ojcze nasz”, Zdrowaś Maryjo” i innych modlitw. Pierwszą nauczycielką, która mnie uczyła kochać Pana Jezusa, była moja droga Matka. Ona mnie pouczała, co Pan Jezus dla nas uczynił, za co mamy Go kochać, jaka muszę być, żeby się Jemu podobać. Pouczała mnie, jak się mam ćwiczyć w cnotach. Ojciec mój kładł ogromny nacisk, bym nigdy grzechu nie popełniła. On był „stróżem” mej niewinności. Pan Jezus dał mi staranną opiekę w mych zacnych rodzicach. Rodzice pobożni, od najmłodszych lat mego życia wpajali w mą duszę głębokie zasady Wiary Świętej, miłości Boga i bliźniego. Czuwali nad mą duszą, żeby mnie uchronić od zepsucia. W domu rodzinnym nigdy nie widziałam złego przykładu, lecz przeciwnie – zachętę do dobrego. Rodzice swym wzorowym i pobożnym życiem uczyli mnie czynem służyć Bogu.”

«Pamiętaj, moje dziecko – pouczała matka Rozalię – że Bóg Dobry wszędzie jest obecny, na każdym miejscu... On cię widzi; widzi wszystko, co czynisz, jak się zachowujesz, czy jesteś grzeczna, czy też nie, czy jesteś posłuszna. Jeżeli jesteś grzeczna, posłuszna, wtedy się cieszy i jest z ciebie zadowolony. Jeżeli jesteś niegrzeczna i nieposłuszna, smuci się, bo takie postępowanie rani Jego Najświętsze Serce, które tak bardzo ciebie i wszystkich kocha...»

Wskazując tabernakulum mówiła: «Tam jest Pan Jezus, gdzie się świeci lampka wieczna. Tam masz patrzeć i zachowywać tak, jak przystoi zachowywać się w domu względnie w pałacu królewskim, ale jeszcze z większą czcią i uszanowaniem, bo Pan Jezus jest Bogiem, a król - tylko człowiekiem.»

«Sumienne zachowywanie przykazań Bożych – mówili rodzice – i wypełnienie obowiązków swojego stanu: to jest pobożność, nie zaś wysiadywanie w kościele z zaniedbaniem swoich obowiązków.» Matka kładła też wielki nacisk na miłość bliźniego: «Miłość Pana Jezusa, dzieci moje, objawia się przez prawdziwą miłość bliźniego.» «Nigdy niczego nie czyń dla przypodobania się ludziom, tylko jedynie dla przypodobania się Panu Jezusowi».

W takiej szkole rozwijała się czysta i święta dusza Rozalii, wznosząc się ku umiłowaniu tylko Boga samego poprzez miłość wszystkich ludzi.

Gdy Rozalia miała 6 lat została niesłusznie oskarżona o pobicie jakiejś dziewczynki. Otrzymała karę. Boski Wychowawca wykorzystał tę sytuację, aby ją pouczyć o fundamentalnej zasadzie życia zjednoczonego z Bogiem: dał jej natchnienie, aby Jemu ofiarowała z miłości to niezasłużone cierpienie. Rozalia tak o tym napisała: «To było pierwsze wewnętrzne spotkanie się Pana Jezusa z moją tak bardzo nędzną duszą; ono mi pozostanie w duszy nigdy niezatarte...» Lekcja nie poszła na marne. Rózia przeżyła swe niedługie życie ofiarnie, pokornie i w ukryciu, nigdy niczego się dla siebie nie domagając, lecz wszystko ofiarowując Najświętszemu Sercu Jezusa dla wynagrodzenia zadawanych Mu zniewag.

Z domu rodzinnego Rozalia wyniosła wielką miłość do Najświętszej Eucharystii.

«Twoja dusza po godnym przyjęciu Pana Jezusa – pouczała mama – będzie tak, jak ta złocista monstrancja, w której się wystawia Pana Jezusa na ołtarzu... Wtedy mów, dziecko, wszystko Panu Jezusowi, co tylko chcesz.»
– A jak mam mówić do Pana Jezusa? – zapytała.
– Ot, tak prosto, szczerze jak dziecko. Tak jak mówisz do mnie teraz. I pamiętaj o tym, że Panu Jezusowi najlepiej się podobają serca proste, szczere i serdecznie kochające. Pan Jezus lubi, jak się do Niego zwracamy jak dzieci. Ale jeszcze masz bardzo Panu Jezusowi dziękować za wszystkie łaski. Kto umie być wdzięcznym Panu Jezusowi za Jego dary, już tym daje dowód miłości gorącej ku Niemu.»

Zgodnie ze zwyczajem, mogła jednak przystąpić do Komunii św. dopiero po odbyciu trzeciej spowiedzi. Odczuwała z tego powodu wielki żal. Kiedy patrzyła na przystępujących do Stołu Pańskiego, płakała: «Ale Ty, Panie Jezu, Sam przyjdziesz do mojego serca, bo bez Ciebie żyć nie potrafię. Proszę Cię, Panie Jezu, przyjdź do mojego serca, bym się nie stała złą, bym Ciebie nigdy niczym nie zasmuciła.»

Wreszcie nadeszła upragniona chwila: 11 maja 1911. Była przejęta, nie przespała nocy. Unikała rozmów z dziećmi, bojąc się, że czymś obrazi Jezusa. Prosiła Najświętszą Maryję:
– Moja Najsłodsza i Najukochańsza Mateczko! Daj mi Jezusa, proszę Cię o to najgoręcej, i powiedz Mu, by mi dał łaskę miłowania Siebie najserdeczniej i żeby mnie Twój i mój Jezus na zawsze zachował od grzechu, bym Mu pozostała wierną do końca mojego życia.
– Moje dziecko - usłyszała - Ja cię nigdy nie opuszczę.
– Jezu mój - modliła się - niczego innego nie pragnę, tylko miłości. Chcę Cię kochać tak bardzo, jak tylko stworzenie może ukochać swego Boga. Ty, mój Jezu, więcej nikt!
– Dziecko moje, proś Mnie teraz, o co chcesz - usłyszała.
– Jezu mój Najsłodszy – wyszeptała Rózia – o nic Cię tak gorąco nie proszę, jak o to, bym Cię nigdy ani cieniem grzechu dobrowolnego nie obraziła, bo grzech sprzeciwia się Twej miłości. I Jezu mój! Daj mi, proszę Cię, miłość: bym Cię tak bardzo kochała jak żadne dziecko; bym Ci była wierną do końca mojego życia. Ponieważ jesteś Bogiem, Panie Jezu, przeto wiesz wszystko; i gdybyś wiedział, że kiedyś w przyszłości mam Cię grzechami zasmucać, zaradź teraz temu. Niech umrę, niżelibym Cię miała obrazić! O to Cię, Panie Jezu, prosi za mnie nasza Najsłodsza Mateczka, Najświętsza Maryja Panna.

Zawsze ze wzruszeniem wspominała ten dzień: «Od pierwszej Komunii św. Pan Jezus wlał w me serce szczególniejszą miłość ku Najświętszemu Sakramentowi i Najświętszej Maryi Pannie.»

Rozalia często chodziła do oddalonego o kilka kilometrów kościoła, w którym prowadziła długie duchowe rozmowy z Panem Jezusem i z Matką Najświętszą. Pozostawała w kościele tak długo, że koleżanki, z którymi tam przychodziła, nie mogły się na nią doczekać.

W czerwcu 1914 Rozalia ukończyła 6-klasową szkołę. Uczyła się bardzo dobrze. Jednak I wojna światowa i sytuacja materialna rodziców nie pozwoliły jej kształcić się dalej, choć bardzo tego pragnęła. Dopiero w Krakowie, po podjęciu pracy w szpitalu, zaczęła uzupełniać wykształcenie, by lepiej służyć chorym. 8 października 1937 r. otrzymała dyplom zawodowej pielęgniarki. Odtąd przysługiwał jej biały czepek z czarną opaską, lecz z pokory i umiłowania ukrycia się nigdy go nie nosiła.

Jako dziecko Rozalia miała usposobienie porywcze i była niezbyt posłuszna. Dzięki wychowaniu pobożnych i roztropnych rodziców, wcześnie zaczęła pracę nad sobą.

Mama mówiła: «Pan Jezus wszystko widzi i zna wszystkie twoje myśli, pragnienia, i w ogóle wszystkie rzeczy najbardziej ukryte. Gdy będziesz grzeczna, spokojna i gdy się będziesz dobrze modlić, to Pan Jezus z zadowoleniem i radością będzie na ciebie spoglądał, ale gdybyś była niegrzeczna i źle się zachowywała, wówczas bardzo zasmucisz Pana Jezusa. Pan Jezus wszystko słyszy, co do Niego mówisz, i wysłucha cię, tylko masz w to uwierzyć.»

Sześcioletnia Rozalia uczyniła więc postanowienie, że będzie grzeczna, posłuszna, pilna w nauce, by nie sprawić przykrości ani Jezusowi, ani rodzicom. Po kłótniach przełamywała się z trudem i płacząc, przepraszała. Gdy niesłusznie ją o coś oskarżano, wszystko burzyło się w niej. Tłumiła gniew i wychodziła, by za chwilę powrócić uspokojona. Tak wyrabiała w sobie usposobienie łagodne i ciche.

Domowa biblioteka obfitowała w pożyteczne duchowe lektury. Nie brakowało książek z żywotami świętych z pięknymi przykładami życia oddanego Bogu. Mając 18 lat przeczytała żywot św. Franciszka Salezego. Czytając o tym, jak walczył ze swą naturą, usłyszała głos: «Jeżeli on mógł przy pomocy Mej łaski tak się wyrobić duchowo, czemu byś ty nie mogła? Pracuj, módl się, a łaski Mej nie braknie tobie.»

Zrobiła więc postanowienie, że dla Jezusa będzie się przełamywać z pomocą obiecanej przez Niego łaski, choćby miała umrzeć. Gdy spotykało ją upokorzenie, choć serce wrzało, milczała, a myśli kierowała ku krzyżowi.
Rozmyślając, jak zostać świętą, dochodziła do jednego wniosku: kochać. «Kochać Pana Jezusa do szaleństwa, do zupełnego zapomnienia siebie: spalić się jako ofiara na ołtarzu miłości.» W czasie samotnych rozważań usłyszała: «Świętość to miłość. Ta dusza dojdzie do najwyższej doskonałości, która najgoręcej Pana Boga ukocha.»

Przełomem w życiu duchowym Rozalii była poważna choroba. Zapadła na nią w wieku 15 lub 16 lat. Nikt nie potrafił jej rozpoznać. Przez miesiąc leżała w łóżku. Nie mogła się poruszać. Nie chciała być ciężarem dla rodziny. W nowennie do Boleści Najświętszej Maryi Panny prosiła o przywrócenie zdrowia, o ile to jest zgodne z wolą Bożą. W 9 dniu nowenny, ku powszechnemu zdumieniu, wstała zdrowa. Wiele lat później zdała sobie sprawę, że cierpienie to przygotowało ją na straszliwsze doświadczenia duchowe, na „noc ducha", którą przechodziła przez długie lata.

W życiu Rozalii Celakówny nie brak zaskakujących analogii do życia innej apostołki Bożego Serca: św. Małgorzaty. Widać je w Jezusowym kierownictwie, prowadzącym do tego, by w tej wybranej duszy znaleźć stworzenie wynagradzające za zniewagi; w drodze umiłowania krzyża do szaleństwa; w stopniowym odrywaniu od stworzeń, by całkowicie uzależnić ją od Siebie i wysłać na świat z wielką, zbawczą misją. Podobnie jak św. Małgorzata, Rozalia wspomina pewne doświadczenie z okresu dzieciństwa. Mając 7 lat bawiła się z dziećmi. Poczuła się obco. Oddaliła się. W duszy usłyszała słodki głos: «Moje dziecko! Oddaj Mi się cała! Bądź Moją! Świat ci nigdy szczęścia nie da. On nie zaspokoi twoich pragnień. Oddaj się Mnie, a znajdziesz wszystko. Ja cię nigdy nie opuszczę.»

Niewidzialna siła ciągnęła ją odtąd do samotności, a głos wewnętrzny zachęcał: «Składaj Mi, dziecko, wszystko, co masz, w ofierze, a Ja cię uszczęśliwię bardzo. Świat nigdy ci szczęścia dać nie może ani zadowolenia.»
Towarzystwo ukochanych koleżanek szkolnych budziło gorycz, a w duszy odzywał się głos: «Dziecko! Stworzenia nie zaspokoją twego serca. Twoje serce może zaspokoić tylko Bóg. Ja ci tylko mogę wystarczyć za wszystko».

W samotności odnajdywała więc Jezusa i coraz jaśniej widziała marność rzeczy ziemskich. «Stworzenia ci nie wystarczą – powtarzał tajemniczy głos. – Ich miłość jest bardzo niedoskonała. Twoje serce napełnić miłością może tylko Bóg. Gdy Mi się oddasz bez zastrzeżeń, będziesz żyć w spokoju...» «Dziecko Moje! Kochaj Mnie, bo Moje Serce wpierw ciebie ukochało. Kochaj Mnie za cały świat! Ja rozszerzę twoje serce i napełnię miłością, byś Mi mogła płacić miłością za miłość».

Dorastająca Rozalia szukała miejsca, w którym mogłaby spełniać najdoskonalej wolę Bożą. Nie pragnęła wyjść za mąż. Równocześnie była coraz bardziej przekonana, że dom rodzinny nie jest miejscem przeznaczonym jej przez Boga. Dokąd iść? Nie wiedziała. Nie miała się kogo poradzić. Spowiednik, nie zrozumiawszy jej trudności, wyrzucił ją i zwymyślał. Zaś głos wewnętrzny zachęcał do zerwania wszystkich więzów. Nie chciała przeciwstawiać się Bogu. Przez 8 lat (1916-24) cierpliwie prosiła Jezusa o poznanie Jego woli. W tej intencji udała się w lipcu 1922 z pielgrzymką pieszą do Częstochowy. To prawda, że w domu było jej dobrze, a jednak czuła się tu jak w więzieniu i nie mogła codziennie przystępować do Stołu Pańskiego. Wreszcie – wbrew rodzinie surowo ją osądzającej – podjęła decyzję o opuszczeniu Jachówki. Zdawało się jej, że Jezus do niej woła: «Nic się nie lękaj! Walcz mężnie przy Moim Sercu, z którego będziesz czerpać siłę na całe życie. Otrzymasz łaskę, że ukochasz cierpienie podobnie, jak Ja je ukochałem.»
Rozalia nie zważała na wyrzuty bliskich. Jezus, dla którego opuszczała dom, zupełnie owładnął jej duszą. Było to 27 sierpnia 1924 roku.

Głębokie cierpienia duchowe Rozalii – noc ciemności – rozpoczęły się w Jachówce w 1919, a zakończyły w Krakowie w marcu 1925, najpierw najstraszniejszą wizją piekła, a potem – nieba. Tak o tym napisała we wspomnieniach:

«Cierpienia te same w sobie, były tysiąc razy gorsze od śmierci... Gdy dusza moja doznawała zewsząd udręczeń wówczas powoli z jej widnokręgu usunął się Bóg. Zostałam w takich ciemnościach, że żaden ludzki rozum nie może tego odtworzyć. Czułam nad sobą zagniewaną rękę Bożą... Zdawało mi się, że z każdą godziną staczam się w przepaść piekielną. Przed mą duszą stanęły potworne grzechy i zbrodnie, które zdawały się być przeze mnie popełnione... Słyszałam głos: Dla ciebie nie ma miłosierdzia – już wybiła godzina zatracenia... W takich chwilach traciłam przytomność i śmiertelny pot oblewał me ciało. Uszu mych dolatywał szept: Potępiona jesteś, nic ci już nie pomoże... Taki jeden dzień do przeżycia był okropnie ciężki...»

Te bolesne przeżycia trwały 6 lat. Rozalia borykała się z pokusami przeciw pokorze, czystości, ufności. Jednak nigdy nie dopuściła się grzechu ciężkiego, jak zaświadczyli jej spowiednicy. Walczyła modlitwą, ściskając różaniec w ręku.

Dręczyły ją skrupuły: zdawało się jej, że każdy odruch, każda pokusa jest grzechem. Miała wrażenie, że pochłonie ją piekło. Do ust cisnęły się bluźnierstwa, w duszy rodził się bunt, nienawiść. Całym wysiłkiem woli zwracała się do Boga, błagając o miłosierdzie. Szukała pomocy u kratek konfesjonałów. Na próżno. Spowiednicy nie rozumieli jej. Jedyne ocalenie widziała w śmierci. Pojawiała się pokusa samobójstwa. Nie były to tylko dni i tygodnie udręki, lecz lata.

W marcu 1925 udała się do kościoła OO. Dominikanów w Krakowie. Przed obrazem Matki Bożej Różańcowej otwarła serce: «Matko Najświętsza! Jestem przekonana, że Jezus nigdy na świecie nie miał i już nigdy nie będzie miał tak podłej i potwornej grzesznicy, jaką jestem ja. Widzę się odepchniętą i odrzuconą od Boga: w uszach mych ustawicznie brzmi wyrok potępienia i słusznie na ziemi wszyscy mnie potępili. Będę umierać nie pojednana z Bogiem, bo spowiednicy odpychają mnie od konfesjonału. Gdy już nie może być inaczej, przeto Cię proszę, Ucieczko grzeszników, o łaskę, bym Cię tu na ziemi kochała przez ten czas, który mi pozostaje jeszcze do życia. Potępieni nienawidzą Boga i Ciebie. Ja w to nie mogę wierzyć, żebym miała Jezusa i Ciebie nienawidzić. Jeżeli mi, Matko moja, wyjednasz łaskę, bym Cię tu kochała, wówczas w piekle nie będzie dusza ma odczuwać wyrzutów sumienia, że poza Bogiem i Tobą co innego kochała.»

Płakała. Nie mogła dalej mówić. Duszę jej zalał chwilowy pokój. Potem powróciła udręka serca. Ujrzała piekło i Boga zagniewanego, który wydawał na nią wyrok potępienia. Oblał ją pot, oczy zaszły krwią, zaczęła jakby konać. Otoczyła ją straszna ciemność i demony ze śmiechem i wyciem powtarzające: «Wybiła godzina zatracenia. Dziś wszystko dla ciebie się zakończy». Czuła, jak ogień pali jej ciało.

Zemdlała. Straszne przeżycie zakończyło się nagle jakby przebudzeniem. Sześcioletnie męczarnie minęły.

Po jej przyjeździe do Krakowa spowiednik czynił starania o jej przyjęcie do SS. Wizytek. Bezskutecznie. W kwietniu 1925 r. przyjęto Rozalię do pracy w Szpitalu św. Łazarza na chirurgii, a od 1 czerwca przeniesiono ją na oddział skórno-weneryczny. W pierwszym dniu usłyszała na modlitwie słowa: «Moje dziecko! W szpitalu jest miejsce dla ciebie, z Mojej woli ci przeznaczone.»
Potem jej zadanie stało się bardziej wyraźne: «Trzeba ofiary za Polskę, za grzeszny świat... Strasznie ranią Moje Najświętsze Serce grzechy nieczyste. Żądam ekspiacji...»

Praca na oddziale chorób wenerycznych była ciężka. Nowe otoczenie przytłaczało ją i było jej nieznane. Raniło ją ordynarne zachowanie chorych. Dla jej duszy to było piekło. A jednak właśnie tu miała podjąć ofiarną pracę, by wynagrodzić Sercu Jezusa doznawane przez Niego zniewagi.

W piątek, 11 czerwca 1926, nad ranem, w uroczystość Najświętszego Serca, Rozalia miała wizję. Tak ją opisała:

«Zdawało mi się, że pracę mą rozpoczęłam jak zwykle, robiąc intencję, że wszystko będę czynić z miłości ku Panu Jezusowi. I tak spełniam moje obowiązki, nałożone mi przez posłuszeństwo, nawet takie nic nie znaczące w oczach ludzkich. Po chwili zobaczyłam, że Pan Jezus każdy czyn, nawet najpospolitszy, jakim jest zamiatanie, wykonywał ze mną. Ja nie śmiałam pójść do Pana Jezusa. Wówczas On się zbliżył do mnie i w te słowa przemówił:

'Moje dziecko, w tym miejscu jesteś z Mej woli. Ja tak kierowałem życiem twym, że tu cię przyprowadziłem. Ja dawałem ci tę nieprzepartą tęsknotę do Siebie. Ja wzbudzałem te pragnienia w twej duszy. Ja zaprawiałem ci goryczą to wszystko, co nie jest Mną i co by cię mogło ode Mnie oddalić. Ja wyprowadziłem cię z domu rodzinnego. Nie dałem ci zadowolenia wewnętrznego nigdzie. Tu będziesz mieć prawdziwe zadowolenie wewnętrzne i cieszyć się będziesz swobodą, bo jesteś na właściwym miejscu.

Wiesz o tym, że jestem zawsze z tobą i wspieram cię Moją łaską, i nadal przy tobie pozostanę; a chociaż Mnie nie widzisz jak teraz, masz Mnie widzieć oczyma duszy i w to wierzyć, bo gdybym nie był przy tobie, sama nigdy byś nie mogła się ostać w tych warunkach.' 'Słuchaj, Moje dziecko! Masz ukochać całym sercem życie ukryte, zapomniane; taką pracę, która nie ma żadnego uznania i znaczenia w oczach ludzkich. Unikaj czynów głośnych, którymi się ludzie zachwycają, bo takie czyny zazwyczaj nie mają żadnego znaczenia w oczach Moich, bo są skażone miłością własną.

Ludzie zawsze patrzą na stronę zewnętrzną, a Ja patrzę na serce: na czystość intencji. Sądy ludzkie są zupełnie inne niż sądy Boże. Tak, dziecko! Ty masz ukochać życie ukryte! Tyle szczęścia się w nim mieści! Ja cię będę krzyżował, upokarzał, ale ty się w duszy będziesz z tego cieszyć.

Dlatego tak z tobą będę się obchodził, bo mam względem twej duszy pewne zamiary, ale aby one się w tobie urzeczywistniły, musisz być wierną Mej łasce w każdej rzeczy. Musisz być zdeptana, wzgardzona i ukrzyżowana i musisz ukochać życie ukryte na wzór Mego życia nazaretańskiego i unikać czynów takich, które by cię mogły podnieść u ludzi, bo takie czyny – jeszcze ci powtarzam – nie mają żadnej wartości w oczach Moich. Gdybyś temu nie wierzyła, co Ja ci mówię, to chodź ze Mną, a pokażę ci, gdzie zapisuję uczynki wielkie, które ludzie spełniają bez czystej intencji, dla oka ludzkiego.'

Zaprowadził mnie Pan Jezus na ogromne śmietnisko, z którego wydobył olbrzymią księgę, i mówił dalej: 'Tu zapisuję uczynki wielkie, które ludzie spełniają bez czystej intencji, albo intencja ich jest skażona miłością własną i próżnością.' Pan Jezus odwracał karty tej księgi i mówił: Te puste karty oznaczają uczynki spełnione bez intencji, a te zaznaczone czarnymi literami oznaczają czyny wielkie, spełniane dla próżnej chwały. Ci ludzie dary Moje sobie przyswajają, również i chwałę, która się Mnie należy. Jakaż to krzywda Mnie uczyniona!'

Po chwili Pan Jezus z niezrównaną słodyczą mówi dalej do mnie: 'Moje dziecko! Ty będziesz bardzo cierpieć. Ja cię będę krzyżował boleśnie w sposób Mnie znany: ludzie tobą wzgardzą, mówić będą źle przeciw tobie, lecz Ja to dopuszczę na ciebie, by Bóg przez to był uwielbiony. Chcę cię na cierpienie przygotować, bo inaczej, jakbyś była nie przygotowana, to byś się pod cierpieniem załamała. Ja, Jezus jestem przy tobie i mówię ci to.

Nic się nie lękaj, bo Ja cię nigdy nie opuszczę: jesteś Moją na zawsze. Dlatego tak z tobą postępuję, bo jesteś niczym, samą nicością, by się na tobie okazała moc Moja, Moja miłość i miłosierdzie. Pamiętaj o tym, że jesteś samą nicością, masz być bardzo pokorna, nigdy sobie nie ufać. Dlatego wybieram cię do wypełnienia Mych zamiarów, które w życiu twym się urzeczywistnią, że się nie opierasz na swoich zasługach, że liczysz na Mnie całkowicie. Przypominam ci to jeszcze raz, że jesteś samą nicością, że masz kochać życie ukryte.'

Dalej mnie pyta Pan Jezus: 'A jakie życie Ja, Jezus prowadziłem w Nazarecie aż 30 lat?' Ja odpowiadam, że wiem tyle, co nam podaje Ewangelia św., że Pan Jezus wiódł życie ukryte i poddane Najświętszej Maryi Pannie i św. Józefowi. Pan Jezus odpowiada, że tak. 'Więc twoje życie też ma być wzorowane na Moim życiu ukrytym. Mówi Pan Jezus dalej: 'Ty masz wiele w tym miejscu do zrobienia.'

Po chwili zaprowadził mnie Pan Jezus nad ogromną przepaść, pełną zgnilizny i obrzydliwości, i dał mi zrozumienie, że to jest serce ludzkie, skalane grzechem nieczystym. Kazał mi Pan Jezus pracować w tym miejscu w intencji tych upadłych dusz, nad ich nawróceniem i kazał mi zapamiętać na całe życie, że moja praca i żywot w tym miejscu będą zakończone. Wówczas byłam zupełnie świadoma tego, że Pan Jezus jest przy mnie. ...Jak wstałam, to czułam tak obecność Bożą, jakby Pan Jezus był przy mnie. Czułam takie szczęście w duszy, że nie mam na to słów do określenia. Byłam na Mszy św. o godz. 6 na czas. W ten dzień przypadała uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Nie możemy do takich rzeczy przywiązywać wagi i dawać im wiary, a jednak słowa te, które wówczas słyszałam, były prawdziwe. Później Pan Jezus mi to widzenie potwierdził i wiele z tych rzeczy się spełniło”.

Pragnienie uświęcenia i służenia Bogu budziło w niej jednak przekonanie, że prawdziwie dokonać tego może jedynie w klasztorze. Pomimo otrzymanej wizji i słów Jezusa, Rozalia zapukała 15 grudnia 1927 do klasztoru SS. Klarysek na Grodzkiej. Szybko miała się przekonać, że nie taka była wola Boża. Po krótkim pobycie w zakonie, wydalono ją ze względu na stan zdrowia. Trzy dni przed tą decyzją ujrzała we śnie wysoką górę, sięgającą nieba. Po stopniach wspinały się klaryski, a Rozalia za nimi. Usłyszała głos: «Wracaj z tej drogi, bo ona nie jest dla ciebie przeznaczona!» Sprzeciwiła się dwa razy. Wtedy głos zagrzmiał jak piorun. Poszła więc inną drogą – wskazaną jej przez Pana. Była na niej sama, a droga usiana była przeszkodami, jednak podtrzymywała ją niewidzialna siła. Doszła na szczyt. Usłyszała: «Będziesz w niebie, lecz musisz w całości tę drogę przebyć. Musisz powrócić na ziemię...»

Zobaczyła wtedy, że znajduje się w pobliżu oddziału chorób wenerycznych szpitala św. Łazarza. Tu otrzymała błogosławieństwo Jezusa.
Minęło trochę czasu, zanim Rozalia po opuszczeniu SS. Klarysek powróciła na dawne miejsce pracy. Dla wielu stała się nieudaną zakonnicą, nadeszły więc nowe upokorzenia. Nie chcąc wracać na oddział weneryczny podjęła pracę w klinice okulistycznej. Jednak brakowało jej wewnętrznego spokoju. Prosiła więc Jezusa o poznanie Jego woli. Odpowiedzią na jej błagania była wizja.

Wydawało się jej, że się znajduje na oddziale chorób wenerycznych. Przed sobą ujrzała Jezusa jako Męża Boleści. Ubiczowany, z ranami broczącymi Krwią, która płynęła po sali. Chore podchodziły i biczowały Go. Rozalia przeraziła się. Zamierzała rzucić się na kobiety i pomścić Jezusa. Powstrzymało ją Jego przypomnienie, że nie pochwalił czynu Piotra, odcinającego ucho prześladowcy. Zbawiciel spojrzał i dał znak, by do Niego podeszła. Rozalia nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Jezus powrócił do normalnej postaci, podszedł i rzekł:

«Popatrz, Moje dziecko, jak strasznie Mnie ranią grzechy nieczyste! Jaką straszną boleść zadają Mi te dusze! Ty, dziecko, masz pracować w tym miejscu, by Mi wynagradzać za te straszne grzechy i pocieszać Moje Boskie Serce. Ja tu chcę cię mieć! Będziesz bardzo cierpieć, ponieważ jest taka Moja Wola. Ty już wiesz o tym. Ja mam względem twej duszy pewne zamiary.»

Po chwili podszedł, przytulił jej głowę do Serca i mówił o tajemnicy cierpienia: «Wiesz, Moje dziecko, Ja dzisiaj ci odsłonię tajemnicę cierpienia. Cierpienie jest tak wielką łaską, że nikt z ludzi tego nie pojmie dostatecznie: większą niż dar czynienia cudów, bo przez cierpienie dusza Mi oddaje, co ma najdroższego: swą wolę, ale przez cierpienie miłośnie przyjęte... Tę nieocenioną łaskę daję tylko duszom szczególnie umiłowanym. Ciesz się, że ty, Moje dziecko, należysz do tych wybranych dusz. Ale masz być bardzo pokorną... Ty jesteś Moją i na zawsze Moją pozostaniesz. Ja cię nigdy nie opuszczę. Nie lękaj się niczego, bo jestem zawsze z tobą, chociaż cię boleśnie doświadczam.»

Rozalia czuła się szczęśliwa. Oświadczyła, że wraca na oddział chorób wenerycznych. Sądzono, że zwariowała. Aby ją powstrzymać dano jej pomoc, ograniczono pracę, podwyższono pensję. Tymczasem poproszony o radę spowiednik oświadczył: «Gdybym cię nie znał, to bym powiedział, że jesteś wariatką, ale że cię znam, to ci rozkazuję iść, bo to jest wyraźna Wola Boża».

Wytrwała. Obowiązki – często odrażające – spełniała sumiennie. Do pracy przychodziła punktualnie, nawet przed czasem. Była delikatna i skromna, a przy tym stanowcza. Do chorych podchodziła z nastawieniem apostolskim, starając się dobrocią i życzliwą zachętą sprowadzić biednych ludzi ze złej drogi, wpłynąć na ich szczere nawrócenie. Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus jej pracy szczególnie pobłogosławił: w czasie 20 lat jej służby, podczas jej dyżurów nikt nie umarł bez sakramentów. Podczas ciężkich dyżurów nocnych odczuwała obecność Boga. Pokój zalewał jej duszę. «Oddaj Mi się, dziecko – słyszała słodki głos – żebym czynił z tobą, co chcę; bądź ze Mną ofiarą za grzechy.» «Panie! Czyń ze mną, co tylko chcesz. Uczyń mnie powolnym narzędziem w Twych Boskich Rękach do spełniania zawsze i wszędzie Twojej Najświętszej Woli.»

Jezus kierował jej życiem, prowadząc je na szczyty świętości przez miłość i umiłowanie cierpienia.

«Największym, dziecko, twym zadaniem i świętością twego życia jest umiłowanie twego Jezusa do nieskończoności, do najwyższych granic, do szaleństwa, które podejmuje się każdej, nawet najcięższej ofiary, by Mu dowieść swej miłości. Dlatego staniesz się najmniejszą, byś była podatnym narzędziem pod działaniem miłości. Dziecko, świętość to nic innego, tylko miłość. Tej miłości dowiedziesz Mi w twym życiu ukrytym, pełnym krzyżów i ofiar.»

W czasie wielkich udręk ducha i cierpień, usłyszała:

«Moje dziecko, tylko duszom uprzywilejowanym daję wielkie cierpienia. Z nimi bowiem dzielę się tą cząstką Moją. Dziecko, jest to wielka, bardzo wielka łaska i specjalne wyszczególnienie tych dusz przeze Mnie. Dziecko Moje, ty jesteś jedną z tych dusz. Ciesz się i raduj, że cię tak bardzo ukochałem. Tak, dziecko Moje, bardzo cię kocham, dlatego cię będę krzyżował i doświadczał cierpieniem w sposób szczególny i Mnie tylko znany. Z twojej strony masz Mi być zupełnie uległą jak ślepy swemu przewodnikowi. Masz Mi pozwolić uczynić z tobą i w tobie to wszystko, co Mi się spodoba czynić.»

„Codzienne - mówiła Rozalia - odprawianie Drogi Krzyżowej staje się dla mojej duszy, mocą, siłą, światłem. Co mam czynić, by się Jezusowi przypodobać? Pomnożyć w mym sercu miłość ku Niemu”. Po latach bolesnych doświadczeń, po wielu udręczeniach duszy i ciała, doszła ona do przekonania, że jedynie na krzyżu może dusza bez obawy doskonale kochać Jezusa. Dlatego chciała zawsze cierpieć, bez szemrania, bez skargi w milczeniu i nigdy nikomu się nie skarżyć, nie radzić się, ani o nic nie prosić. Krzyż nazywała największą uczelnią, swoim uniwersytetem, swoją drogą i nagrodą za wierność.

22 września 1934, Rozalia napisała: «Pragnę coraz więcej, bez granic, do tego stopnia, by umrzeć, kochać Pana Jezusa. To pragnienie staje się czymś okropnym dla mnie. Czasem mi się zdaje, że chyba muszę umrzeć pod naciskiem tego pragnienia. Równocześnie z pragnieniem Miłości Bożej potęguje się pragnienie wzgardy, poniżenia i każdego rodzaju cierpienia.»

Jej życzenie wypełniało się aż do końca życia. Będąc dyplomowaną pielęgniarką z kwalifikacjami dobrowolnie wykonywała powinności służącej: zamiatała i sprzątała korytarze, czyściła ubikacje. Była szczęśliwa, bo była na ostatnim miejscu.

W pracy szpitalnej nie unikała obowiązków i mimo wstrętu dokładnie spełniała posługi przy chorych. Tak samo gorliwie dbała o ich dobro duchowe. Zachęcała słowem i modlitwą do szczerego pojednania się z Bogiem. Zdobyła zaufanie chorych, a Pan Jezus szczególnie błogosławił jej pracy: w ciągu dwudziestu lat służby, podczas jej dyżurów - a w większości pracowała na nocną zmianę, której inne pielęgniarki nie chciały brać - żaden z chorych nie umarł bez sakramentów świętych. Poświęcenie i wielka miłość, okazywane chorym, owocowały wśród nich wieloma nawróceniami. Wszystkim służyła chętnie i bardzo się cieszyła, kiedy mogła im w czymkolwiek pomóc. Ich radość uważała za swe wielkie szczęście. Wszystkim chciała służyć z miłości ku Panu Jezusowi. Przez dwa tygodnie pielęgnowała 12-letnią dziewczynkę, której nikt nie chciał obsługiwać z powodu nieznośnego fetoru. Prawie przez rok mieszkała w jednym pokoju z pielęgniarką chorą na gruźlicę skóry i troskliwie ją pielęgnowała. Miewała nawet dwa dyżury nocne z rzędu, pracując wówczas bez przerwy po sześćdziesiąt godzin. Krzywdy i obelgi przyjmowała bez skargi. Oszczerstwa i szykany znosiła cicho i przebaczała wszystko. Potrzebującym chętnie dostarczała leków. Chorych wspierała radą i pieniędzmi. Dla chorych na sali sprowadzała w porę kapłanów. Gorąco i zawsze prosiła Pana Jezusa o świętych kapłanów, o nawrócenie grzeszników. W tej intencji wciąż ofiarowała swe cierpienia. Rozalia zawsze była gościnna i hojna. Dzieliła się swą pensją z ubogimi. Pożyczała i poręczała. Przykazanie miłości bliźniego nazywała królewskim przykazaniem. Była bardzo wyrozumiała dla bliźnich. Życie Jej było ześrodkowane na Panu Bogu, na Jego miłości i na pełnieniu Jego woli. Zawsze i wszędzie i we wszystkim była gotowa do posługi potrzebującym. Zawsze oddana wszystkim i poddana Jezusowi. Nie lękała się, nie martwiła się, lecz była spokojna, bo bezgranicznie zaufana Panu Jezusowi. Liczyła zawsze na Jego pomoc. Oderwana była od rzeczy, od własnej woli. Mimo rozlicznych zajęć, jej życie jednak stale było zanurzone w Panu Bogu i było Jemu poświęcone. Jej rozumowanie było proste i jasne. Kochała Pana Jezusa bezgranicznie, bezinteresownie i liczyła na Niego, jak dziecko liczy na matkę. Kochała życie proste, ukryte, bez nadzwyczajności. Coraz lepiej dostrzegała w świetle łaski Bożej maleńkość wszystkich rzeczy ziemskich a wielkość Bożych spraw. „Pragnę żyć przed Panem w całej prawdzie. – mówiła – Oceniam siły swoje tak, jak powinnam być ocenioną, czyli jako ostatnia nicość, by w ten sposób oddać Panu wszystko, całą należną Mu chwałę i uwielbienie, niczego sobie nigdy nie przypisując, ani sobie nie przywłaszczając”.

Jezus mówi do Rozalii „Stań się najmniejszą, byś była podatnym narzędziem pod działaniem miłości”. Rozalia powiedziała: „Świętość to nic innego jak miłość. Główną podstawą do zasług na życie wieczne, wartością największą, jest miłość Boga. Kto miłuje ten pracuje, kto nie miłuje ten próżnuje. Kto miłuje ten żyje, kto nie miłuje ten ginie. Miłość leży u początku, i w środku i u kresu życia wewnętrznego. Stanowi je, rozwija je. Miłość jest największym przykazaniem. Stoi na czele jako cel wszystkich nakazów i zakazów prawa Bożego. Jest ich wypełnieniem i prowadzi do pełni doskonałości”. Rozalia rozumiała, że miarą miłości jest miłość bez miary. Jej gorące serce znalazło w Bogu ostateczne uspokojenie. Oddała mu się bez zastrzeżeń i całkowicie. Mówiła: „Miłość jest największym, najważniejszym czynem całego mojego życia. Mam żyć w zjednoczeniu z Nim. W każdej chwili, wszystko, każdy czas powinien być wykorzystany dla miłości. Miłość musi kierować każdym mym krokiem, i być w każdym tchnieniu, by wszystkie me czyny, poczynania, były przepojone miłością. Miłość każe mi zapomnieć o sobie, pracować dokładnie i bezinteresownie, służyć wszystkim, bez względu jak się na mnie zapatrują i jak ze mną postępują. Wszystkie przykrości przyjmowała w zjednoczeniu z cierpieniami Pana Jezusa i ofiarowała je Ojcu Niebieskiemu za cały świat o przyjście Królestwa Chrystusowego do dusz, by Jezus był poznany, kochany przez cały świat, a przede wszystkim przez nas Polaków. Sprawy Pana Jezusa winny być pierwszymi naszymi sprawami. Rozalia często modliła się: „Panie czyń ze mną co tylko chcesz. Uczyń mnie posłusznym narzędziem w Twych boskich rękach, do spełnienia Twojej najświętszej woli”.

W głębi duszy Rozalia bardzo pragnęła być świętą, czuła jednak, że jej porywczy charakter jest swego rodzaju przeszkodą, którą bardzo trudno jest pokonać, mimo uczciwej pracy nad sobą. Aż pewnego razu usłyszała w swoim sercu głos mówiący: Świętość to miłość. Ta dusza dojdzie do najwyższej doskonałości, która najgoręcej Pana Boga ukocha. Zrozumiała, że jedyną drogą do świętości jest miłość - Kochać Pana Jezusa do szaleństwa, do zupełnego zapomnienia o sobie: spalić się jako ofiara na ołtarzu miłości. Ukryte przed światem życie Rozalii wypełnione było żarliwą modlitwą. Codziennie starała się uczestniczyć we Mszy św. i adorować Najświętszy Sakrament. Z jej notatek można się dowiedzieć, jak głębokie było życie duchowe tej skromnej i cichej pielęgniarki. Szczególnym nabożeństwem darzyła Najświętsze Serce Jezusa.

Życie zgodne z natchnieniami Ducha Świętego, pełne pokory, przyjmowanego cierpienia i wyrozumiałej miłości wobec bliźnich ma ogromną wartość. Może nas wznieść na szczyty zjednoczenia z Bogiem i oczyścić w stopniu pozwalającym na uniknięcie innego czyśćca. Rozalia przekonała się o tym.

Pewnego razu Rozalia ujrzała w duszy swój sąd: «Byłam w duchu przeniesiona gdzieś w wieczną krainę i zdawało mi się, że umieram. Po śmierci stanęłam na sąd Boży. Zobaczyłam Pana Jezusa ogromnie poważnego i pełnego majestatu, przychodzącego sądzić. Nic nie mogę przyrównać, bo nie ma takich porównań, jak Pan Jezus wyglądał. Pan Jezus przyszedł z krzyżem. Nie jest to sąd taki, na którym by nas pytano o tę lub inną rzecz, lecz my sami widzimy, cośmy uczynili.

Anioł Stróż przyniósł księgę mego życia, w której było wszystko zapisane. Wtedy Pan Jezus zwrócił na mnie swój wzrok bardzo łaskawy, nie jak Sędzia, ale jak Ojciec, i ja się przestałam bać. Wtedy zawołał głosem wielkim: «Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni.»

Nic nie mówiłam, tylko czekałam na wyrok. Wtedy Pan Jezus zwraca się do mnie i mówi: «Moje drogie dziecko! Za twoje miłosierdzie i wyrozumiałość dla bliźnich pójdziesz prosto ze Mną się połączyć. Umieszczę cię blisko Mego Serca, między Jego czcicielami w niebie.» Pan Jezus wskazuje mi na książkę, że nie mam ani jednego grzechu do odpokutowania za to, że wszystkie prześladowania i sądy ludzkie przyjmowałam ochotnie z miłości dla Niego, nie gniewając się na te osoby, przez które cierpiałam.

«Patrz, dziecko drogie, jaka jest różnica między sądem Boga a sądami ludzkimi. Sądy ludzkie są zupełnie odmienne od sądów Boga. Ludzie sądzą z pozorów, ze strony zewnętrznej, a Bóg patrzy na serce, na intencję, która ożywiała nasze czynności. Tylko Bóg jest sprawiedliwy, nie zaś ludzie. Patrz! Dziecko, jak Bóg sądzi, że tak jest, a nie inaczej, co ci teraz powiedziałem.»
Zobaczyłam niektóre osoby znajome (które nie żyją), a które uważam za dobre, a jednak Pan Jezus inaczej je osądził. Są takie, co jeszcze żyją, za które mam się modlić, by naprawdę nie zginęły, to jest moją głęboką tajemnicą.

«Nie bój się dziecko – mówi Pan Jezus – Ja cię nigdy nie opuszczę. Bądź nadal wyrozumiała dla bliźnich, za co Ja będę wyrozumiały dla ciebie. I wskazał mi Pan Jezus Najśw. Maryję Pannę, tę przecudną postać. Patrz, dziecko, Maryja będzie obecną przy twej śmierci. Kochaj Ją bardzo!» Po tych słowach znikło widzenie, a ja czułam się bardzo wzmocniona na duszy.

W nocy z 23 na 24 października 1939 Rozalia miała wizję. Św. Teresa z Avila rzekła do niej: «Moje dziecko! Pan Jezus dlatego tak cię krzyżuje, byś się stała do Niego jak najwięcej podobna... To cierpienie, które obecnie przeżywasz, doprowadzi twą duszę do najściślejszego zjednoczenia z Panem Jezusem: jest to śmierć duchowa... Zawsze chętnie i z miłością składaj Panu Jezusowi wszystkie cierpienia i ofiary, w zupełnym wyniszczeniu i unicestwieniu. Myśl nadal tak o sobie, jakbyś już nie żyła na tej ziemi.

Dziecko! Nie przyswajaj sobie innego ducha. Twój duch jest duchem Karmelu, mimo że nie jesteś w zakonie. Pan Jezus zaprowadzi cię Swą drogą na szczyt doskonałości, tzn. drogą krzyża, którą On sam szedł.»

Święta wskazała Rozalii szczyt, na który miała się wspiąć mimo przeszkód i trudności. Znalazła się wtedy pod szczytem ogromnie wysokiej góry – najwyższej, jaka istnieje na ziemi. Szła na ślepo. Droga była stroma, uciążliwa i niebezpieczna. Wierzchołki góry oblewało przedziwne światło: tam było niebo, taka była jej niepowtarzalna droga.

Również św. Teresa od Dzieciątka Jezus, którą Rozalia szczególnie umiłowała, dopomogła jej w ukierunkowaniu duchowego życia. Podczas pracy na okulistyce doznawała zniechęcenia do życia wewnętrznego. Martwiła się, że tą obojętnością obraża Pana Jezusa. Wtedy stanęła przed nią Święta z Lisieux i dała jej następujące wskazania:

«Gdy rano się przebudzisz, zrobisz intencję, że każdy czyn - choćby najmniejszy - wypełnisz dla Jezusa. Co cię w ciągu dnia spotka, znów ofiarujesz dla Jezusa. Cieszyć się, radować i dźwigać krzyż będziesz też dla Jezusa. Gdy upadniesz, nie zniechęcaj się i nie trać pokoju wewnętrznego, ale z największą ufnością idź do Jezusa i jak dziecko proś o przebaczenie. Powiedz wszystko śmiało, prosto i szczerze, że jesteś maleńką, słabą i tak bardzo potrzebującą Jego pomocy i wsparcia.

Kochaj Pana Jezusa ze wszystkich sił i proś o miłość coraz większą. Raduj się z tego, że jesteś nicością niezmiernie małą, a że Bóg jest wszystkim. Staraj się sprawiać Jezusowi radość na każdym kroku. Czyń wszystkim dobrze, ale sama od nikogo nie oczekuj wdzięczności. Ty tego nie potrzebujesz, bo Jezus za wszystko ci wystarczy. Stworzenia kochaj dla Jezusa.

Również 9 października 1940, gdy Rozalia przeżywała bolesne chwile, ujrzała św. Tereskę, mówiącą: «Pan przysłał mnie do ciebie, by cię pocieszyć. Otrzymasz nagrodę i chwałę w niebie, przechodzącą wszelkie twe pojęcie, za cierpienia, za wzgardę, oszczerstwa i potwarze, publicznie na ciebie rzucane, które znosiłaś w zupełnym milczeniu, bez skargi, z miłości ku Panu Jezusowi... Chcę ci (...) zarazem oznajmić, że twoje ziemskie wygnanie wkrótce się skończy. A teraz spójrz w niebo, byś lepiej zrozumiała objawienie św. Jana.» Rozalia usłyszała piękny śpiew. Ujrzała rzeszę idących za Barankiem ze śpiewem pieśni na ustach, której inni śpiewać nie mogą.

Cieszyła się, że wkrótce umrze. 16 listopada 1940 napisała: «Pragnę gorąco, by Pan Jezus był uwielbiony moim życiem i moją śmiercią; by moja śmierć była najdoskonalszym i najczystszym aktem miłości ku Panu Jezusowi.»
Ubogi tryb życia, ciężka praca liczne cierpienia osłabiły i tak nie najlepsze zdrowie Rozalii. Wiele razy chorowała na płuca. 7 września 1944 roku mimo choroby poszła do swojej przeziębionej znajomej aby postawić jej bańki. Była to jej ostatnia posługa pielęgniarska. Następnego dnia udała się na Mszę Świętą do Kościoła Świętej Barbary i po raz ostatni w życiu przyjęła Komunię Świętą w dzień Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Po kilku dniach jej stan tak bardzo się pogorszył, że przewieziono ją do szpitala, gdzie ze słowami "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" zmarła 13 września. Miała 43 lata.

Pochowano ją na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie (kwatera XLVIII zach., mogiła 9). Na emaliowanej tablicy z wizerunkiem Serca Jezusa pisze: 'Rozalia Celakówna, pielęgniarka Szpitala św. Łazarza, Apostołka osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu'. Grób Rozalii odwiedzają wierni, coraz liczniej dziękujący za otrzymane za jej wstawiennictwem łaski.

Kierownik duchowy wystawił Rozalii takie świadectwo: [...] uważam, że Rozalia Celakówna była już od lat dziecięcych upatrzoną przez Boga na to, by przez nią rzucić wiele światła na szereg aktualnych zagadnień i potrzeb duchowych ludzkości. [...] Serce Jezusa zapragnęło, po pierwsze, ukształtować z niej wzór doskonałego dziecięctwa Bożego, które przez charakterystyczną i osobliwszą jej ideę 'maleńkości' doszło u Rozalii do tak subtelnego wyrazu, że stała się godną naśladowczynią św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Po wtóre, przez proste, ukryte i wzgardzone - na wzór nazaretańskiego - życie Rozalii, chciał Zbawiciel nasz ukazać ludziom konieczne i skuteczne lekarstwo na straszną pychę dzisiejszego świata. Po trzecie, obierając Rozalię na całopalną ofiarę Swego Najświętszego Serca dla wynagradzania Mu za wołające do dziś o pomstę do nieba grzechy nieczyste, zabijanie nienarodzonych i nienawiść - Chrystus jednocześnie powołał Rozalię na ukrytą apostołkę osobistego poświęcenia się Jego Najświętszemu Sercu.

Wieloletnie starania o rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego świątobliwej Rozalii doprowadziły do jego otwarcia przez Ks. Kardynała Franciszka Macharskiego, Metropolitę Krakowskiego 5 XI 1996 r. Od tego dnia Rozalii Celakównie przysługuje tytuł Służebnicy Bożej.

Ks. Bp Edward Frankowski, w homilii wygłoszonej na Jasnej Górze 8 lipca 2007 roku mówił:

Trzeba, abyśmy głęboko i całym umysłem oraz całym sercem "uwierzyli miłości". Tak jak uwierzyła miłości apostołka intronizacji Pana Jezusa Służebnica Boża Rozalia Celakówna. (…) Gdy już było zupełnie oczywiste dla jej przełożonych, że jest najlepszą kandydatką na dobrze płatne, "luksusowe" stanowisko pielęgniarki w dobrze znanym uzdrowisku, gdzie czeka na nią czyste, wygodne mieszkanie i kulturalne otoczenie, Rozalia postanowiła jednak pozostać wśród weneryków, wśród ludzi, z których tak wielu przeklinało ją i obrażało najbardziej wulgarnymi słowami, boć to przecież często byli ludzie z ulicy, z marginesu społecznego. W swoim pamiętniku napisała: "Praca wśród chorych wenerycznie jest piękna".

A przecież Rozalia nie była sentymentalną panienką. Była praktyczną, trzeźwo myślącą dziewczyną ze wsi. Niektórzy w szpitalu umierali na jej rękach, nawróciwszy się przed śmiercią do Boga, dzięki jej posłudze, cichej i dyskretnej, wyszeptanej na różańcu i przekazywanej wzrokiem, znaczonej uklęknięciem przy łóżku i w kaplicy; posłudze tajemniczej, nobilitującej tysiąckroć bardziej niż godne stanowisko i sprawiedliwa płaca, posłudze między sercem chorych a jej sercem, między jej sercem, a Sercem Boskiego Zbawiciela, który w jej sercu miał pierwsze miejsce, najważniejsze, królewskie”.

Rozalia w dniu 29 sierpnia 1939 roku pisze między innymi: „Pan Jezus chce być Królem, Panem i zarazem Ojcem bardzo kochającym… Tyle razy prosimy o przyjście Królestwa Chrystusowego do dusz, a przez to na cały świat. Ta sprawa była i jest dla mnie ogromnie droga… Od 15 lat bardzo o to proszę Pana Jezusa, by rozszerzył na świecie w sercach ludzkich słodkie panowanie swojej miłości. Spełniając w szpitalu moje obowiązki nieraz przykre w tej intencji, by Go ludzie poznali i umiłowali, wierzyłam w to mocno i niezachwianie, że On, Jezus, wysłucha mnie”.

Wśród natchnień, które przybierały formę widzeń i słyszanych w sercu słów, istotne miejsce zajmują przynaglenia do starań o przeprowadzenie w Polsce i na całym świecie intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego. Ja chcę niepodzielnie panować w sercach ludzkich - domagał się Boży głos.

Jak pisze ks. prof. Jerzy Bajda: „Encykliki takich Papieży jak Pius IX, Leon XIII, Benedykt XV, Pius XI i Pius XII przypominają nieustannie, że ideologie spychające religię do sfery wewnątrzpsychicznej i dążące wręcz do usunięcia śladów Boga z widzialnej sceny świata są nie tylko sprzeczne z rozumem i Ewangelią, lecz także stanowią zaczyn publicznego grzechu przeciw Chrystusowi i są obrazą Jego Majestatu oraz Miłości. To wymaga postawy wynagrodzenia nie tylko ze strony jednostek, lecz także społeczeństw i rodzi obowiązek pogłębionej pracy nad przywróceniem Bożego porządku, czyli Bożego prawa we wszystkich sferach życia ludzkiego. Ten publiczny fakt odmawiania Panu Bogu prawa do ludzkiego życia, nauki, kultury, rodziny, polityki, a w końcu do ludzkich sumień, jest wielką obrazą Boga i wywołuje słuszny odruch w postaci woli zadośćuczynienia i wynagrodzenia przez dobrowolne poddanie się władzy Boga, która przecież wyraża się w Miłości zbawiającej całego człowieka”.

W kontekście obchodzonego obecnie w całym Kościele Roku Kapłańskiego warto podkreślić, że życie wewnętrzne Rozalii, jej życie modlitwy było przepojone wielką miłością, czcią i uszanowaniem dla kapłanów; rozumiała ich wielką godność. Pan Jezus powiedział jej: „...cokolwiek uczynisz dla kapłanów, wiedz, że czynisz dla Mnie. Módl się, dziecko, o świętych kapłanów, którzy by w sercach ludzkich rozpalali ogień Mojej Miłości, bym mógł w nich królować wszechwładnie”. Rozalia za kapłanów ofiarowywała wysłuchane Msze święte, inne modlitwy, ofiary i cierpienia, chętnie znosiła wszelkie dolegliwości i upokorzenia. Wiadomo też, że niejednokrotnie i najszczerzej ofiarowała się na siebie przyjąć ich choroby, byleby oni byli zdrowi i mogli bez przeszkód spełniać swe funkcje kapłańskie i uświęcać dusze”.

Drodzy bracia i siostry, pociągnięci przykładem pokornej pielęgniarki z Krakowa, Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny, bądźmy i my świadkami Miłości, tej Miłości, która zwyciężyła panowanie grzechu i śmierci, która za tron wybrała sobie krzyż i nieustannie pochyla się nad ludzkim cierpieniem i nędzą, opatruje rany zbolałych serc, przywraca pokój i nadzieję.

Apostołka Serca Jezusowego, posługując chorym na duszy i ciele, głosiła zawsze miłość w prawdzie. Takiej miłości uczył jej Chrystus w cierniowej koronie, takiej miłości była oddana i taką głosiła całym swoim pokornym i ukrytym życiem. Albowiem jak uczy Benedykt XVI: „Tylko w prawdzie miłość nabiera blasku i może być przeżywana autentycznie. Prawda jest światłem nadającym miłości sens i wartość. Jest to światło zarówno rozumu jak i wiary, dzięki któremu umysł dociera do przyrodzonej i nadprzyrodzonej prawdy miłości: odkrywa jej sens oddania się, otwarcia i komunii”.

Otwórzmy zatem nasze serca dla Chrystusa i Jego Ewangelii. Oddajmy się pod słodkie panowanie Jego Najświętszego Serca. Wprowadźmy Go na tron naszego serca i pozwólmy ogarnąć się Jego Miłości. Niech rozlewa się ona przez nasze serca i nasze ręce na bliźnich. Niech króluje w naszych rodzinach i w naszej Ojczyźnie.

Boże, pełen dobroci i miłosierdzia wobec grzeszników, prosimy Cię, rozpal nasze serca apostolską gorliwością w szerzeniu nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa i Dzieła Jego Intronizacji w Narodzie Polskim. Daj nam ducha ofiarnej miłości względem chorych i nieszczęśliwych, którym obdarzyłeś Twą służebnicę Rozalię Celakównę. Wszechmogący, wieczny Boże, źródło wszelkiej świętości, prosimy Cię o łaskę wyniesienia na ołtarze Twej służebnicy, abyśmy za jej wzorem i wstawiennictwem, umocnieni światłem i mocą Ducha Świętego, stawali się dojrzałymi katolikami i wiernie szli drogą Krzyża ku Zmartwychwstaniu, w jedności z Jezusem Chrystusem, Panem i Królem naszym. Amen.

                                                                        o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio