24.06.2006
29.12.2006 - ostatnia aktualizacja
Młody chrześcijanin z Polski


Do proboszcza wielkomiejskiej parafii przychodzi dziewczyna z prośbą o udzielenie jej chrztu. Proboszcz stawia jej zrozumiale pytania: – Czy wierzysz w Boga i czy znasz Jezusa Chrystusa? Dziewczyna odpowiada, że właściwie to nie wie dokładnie, o co chodzi w wierze i kim był Jezus Chrystus... Na kolejne pytanie, dlaczego więc pragnie przyjąć chrzest odpowiada, że od jakiegoś czasu chodzi do kościoła, uczestniczy w nabożeństwach i zauważa, że staje się lepsza, łatwiej jest jej być dobrą i czynić dobrze.

Wiedziała, że chrześcijaninem w pełni staje się człowiek przez przyjęcie chrztu świętego. Pomyślała więc sobie, że jeszcze łatwiej byłoby jej być dobrą i dobrze czynić, gdyby została w pełni chrześcijanką, dlatego prosi o udzielenie jej chrztu świętego. Po odpowiednim przygotowaniu przyjmuje chrzest i staje się jedną z najgorliwszych parafianek.

My w ogromnej większości nie musieliśmy zabiegać o udzielenie nam chrztu świętego. Otrzymaliśmy go jako niezasłużony dar w okresie naszego niemowlęctwa. Może dlatego jego świadomość w nas jest taka mizerna, a jego praktyczne oddziaływanie – żadne. Nie często więc naszemu postępowaniu towarzyszy podobna refleksja: jestem chrześcijaninem, a więc tego zrobić nie mogę, do tego nie dam się nakłonić, w obronie tego stanąć muszę, a wykonanie tego jest moim obowiązkiem! A przecież dopiero taka refleksja czyniłaby naszą wiarę świadomą, a przyjęty chrzest – owocnym. Pozwoliłaby także ocalić swoją wiarę w tak spluralizowanym światopoglądowo i religijnie świecie. Wiara bowiem bezrefleksyjna, nie ma w takich warunkach wielkich szans na przetrwanie.

Do Krakowa przybył student spod Tarnowa. W swoim pokoiku w akademiku, zajmowanym wraz z kolegą, zawiesił po swojej stronie nad łóżkiem krzyż z bierzmowania. Modlił się. Pochodził z porządnej, katolickiej rodziny. Ale pewnego razu, po jakimś czasie pobytu w Krakowie, zdjął krzyż. Kolega zapytał go, dlaczego to uczynił? Odpowiedział: – Wiesz, dopóki życie moje było zgodne z Jego życiem, dopóty kochałem Jego i Jego krzyż, ale skoro teraz zacząłem inaczej żyć, nienawidzę Jego i Jego krzyża.
Dramatyczna wypowiedź tego młodego człowieka, pobudza nas do pytania o naszą osobistą wiarę, o naszą wierność łasce chrztu świętego. Do pytania: Kim dla mnie jest Jezus Chrystus?

Liturgia Kościoła ukazuje nam dzisiaj postać młodzieńca, który umiał zachwycić się swoim chrześcijańskim powołaniem, który całe życie wiernie współpracował z łaską chrztu świętego. Ta współpraca wydała wspaniały owoc świętości. Dlatego jak mówi Księga Mądrości: spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony, mając zaledwie 18 lat.

Przyszły święty urodził się w Rostkowie na Mazowszu w końcu grudnia 1550 roku. Chrzest święty przyjął w odległym 4 km Przasnyszu. Wychowany w atmosferze religijnej, odznaczał się głęboką pobożnością.

Razem z bratem został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Cudownie uzdrowiony z ciężkiej choroby przez Matkę Najświętszą, postanowił wstąpić do Towarzystwa Jezusowego. Postanowił iść wbrew narzucającemu się powszechnie konsumpcyjnemu stylowi życia. Maksymą jego życia stało się stwierdzenie: Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich tylko żyć powinienem.

Stanisław szedł prosto do celu, wierny obranej drodze, wierny Bogu, którego postawił na pierwszym miejscu. Początkiem, środkiem i końcem rządź łaskawie, Chryste – mówił.

Rodzice, a szczególnie ojciec byli przeciwni jego wstąpieniu do jezuitów. Starszy brat, Paweł nosił w sobie pragnienie życia według stanu. Pociągały go zatem eleganckie stroje, zabawy, przyjęcia... Chciał używać młodości. I ta właśnie odmienność w podejściu do życiowych pryncypiów bywała tłem coraz częstszych nieporozumień między braćmi. Stanisław upominał Pawła, że postępuje niezgodnie z obyczajowością katolicką. Paweł odpowiadał, że nie ma zamiaru tolerować życia zakonnego w domu, a swoje argumenty słowne popierał szturchańcami.
Stanisław radził się przełożonych i modlił. Wierny Bogu, mocno trwał w swoim postanowieniu. Wytrwale dążył do celu. Spieszył się. Wiedział, że rzeczy wielkich nie można odkładać na później, że realizacji powołania nie można odkładać na potem.

W rocznym sprawozdaniu Kolegium w Wiedniu napisano o nim:

Zostawił on wielki przykład stałości i pobożności; wszystkim drogi, nikomu nie przykry, młody wiekiem, ale dojrzały roztropnością, niewielki wzrostem, lecz wielki duchem. Słuchał codziennie Mszy świętej, częściej od innych się spowiadał i przyjmował Komunię świętą, i długo się modlił. Studiował retorykę i nie tylko dorównywał innym w nauce, ale i prześcigał tych, którzy do niedawna go przewyższali.

10 sierpnia 1567 roku opuścił potajemnie wiedeńską stancję i wyruszył do Rzymu, by prosić o przyjęcie do zakonu. Szedł samotnie. Pozostawił odzież, której używał w domu i w szkole, a przywdziawszy płócienne i pospolite odzienie, z kijem w ręku udał się w drogę jak zwyczajny ubogi prostak. Pisał później do przyjaciela Ernesta:

Niedaleko od Wiednia dogonili mnie dwaj moi słudzy, których rozpoznałem i schroniłem się do pobliskiego lasu (...) Przebyłem już wiele wzgórz oraz lasów (...) Koło południa usłyszałem naraz głos kopyt końskich. (...) Był to mój brat Paweł. Popuściwszy cugle podąża ku mnie. Koń w pianie, twarz brata rozpalona bardziej niż słońce. Możesz sobie wyobrazić, mój Erneście, w jakim musiałem być wtedy strachu, nie mając możności ucieczki. Stanąłem (...) i pierwszy zbliżając się do jeźdźca, proszę jako pielgrzym o jałmużnę. Zaczął dopytywać się o swojego brata. Opisał jego ubranie, wzrost i wygląd. Zwrócił uwagę, że był podobny do mnie. Odpowiedziałem, że nad ranem tędy przechodził. Na to on, nie tracąc chwili, spiął ostrogami konia i rzuciwszy mi pieniądz, popędził w dalszą drogę. Stanisław wcześniej zamienił się ubraniem z żebrakiem.

Wierny Bogu, nieustraszenie zmierzał do realizacji swojego powołania. Po drodze wstąpił do jakiegoś kościoła, aby wysłuchać Mszy świętej, ale po chwili spostrzegł, że znajduje się w protestanckim zborze. Kiedy strapił się myślą, iż tego dnia zostanie pozbawiony upragnionej Eucharystii, dojrzał nagle anioła niosącego mu z nieba Komunię świętą.

25 października 1567 r. dotarł pieszo do Wiecznego Miasta, a trzy dni później wymodlił sobie przyjęcie do nowicjatu. Chwila ta napełniła szczęściem jego serce.
10 sierpnia 1568 roku nagle zachorował, poczuł gorączkę i dał się odprowadzić do łóżka. Asystującemu przy tym koledze powiedział: Jeśli spodoba się Bogu, abym z tego łóżka nie wstał, niech się dzieje Jego wola.

Po trzech dniach temperatura nagle wzrosła, pojawiły się mdłości i dreszcze, puls bił nieregularnie. 14 sierpnia Stanisław cichym głosem poprosił o spowiednika, przyjął Najświętszy Sakrament i – uspokojony – bez przerwy się modlił. Kiedy zaczął tracić resztki sił, powtarzał: Jezus, Maryja. W rękach ściskał różaniec. Po przyjęciu ostatniego namaszczenia, pożegnał się z otoczeniem, przeprosił za swoje przewinienia i raz jeszcze podziękował Bogu za łaskę powołania zakonnego. Aby ukazać swą marność wobec Stwórcy, poprosił o ułożenie siebie na podłodze. Umarł około 3. nad ranem 15 sierpnia 1568 r., w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Poznano, że nie żyje, gdy nie uśmiechnął się na widok podsuniętego mu przed oczy obrazka Maryi.

Przyczyną zgonu była malaria, która okazała się groźna ze względu na ogólne zmęczenie świętego i wyczerpanie jego organizmu. Wielu jednak biografów Stanisława Kostki widziało w jego śmierci charyzmat łaski. Kanonizacji 18-letniego świętego dokonał papież Benedykt XIII 31 grudnia 1726 roku. Ogłoszony został patronem Polski i Litwy. Obrany został także patronem polskiej młodzieży.

Papież Benedykt XVI podczas XX Światowych Dni Młodzieży w Kolonii powiedział:

Obejmuję z miłością każdego i każdą z Was, młodzi Polacy! Wielki Papież Jan Paweł II powiedziałby Wam: „podtrzymujcie ogień wiary w Waszym życiu i w życiu Waszego narodu. Maryja, Matka Chrystusa niech będzie zawsze Waszą przewodniczką” (21 sierpnia 2005 r.)

Drodzy Bracia i Siostry! Niech przykład i wstawiennictwo św. Stanisława ciągle pomaga nam podtrzymywać ogień wiary otrzymanej na chrzcie świętym i przekazywać go następnym pokoleniom. Amen.

o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio