Drodzy Bracia i Siostry, zgromadzeni przed obliczem Matki Bożej Bolesnej! W dniu wczorajszym obchodziliśmy święto Niepokalanego Serca Maryi.
Do liturgii Kościoła wprowadził je papież Pius XII w 1944 roku. Do zaistnienia kultu i nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi najbardziej przyczyniły się wydarzenia, jakie miały miejsce w 1917 roku w portugalskiej Fatimie. Dlatego przypominamy sobie objawienia Jasnej Pani na Cova da Iria i Jej macierzyńskie wezwanie skierowane do całego świata. To pilne orędzie pozostaje ciągle aktualne.
W roku 1917 proste wiejskie dzieci stały się wybranymi przez Boga świadkami objawień i orędzia Matki Bożej. Ci mali wizjonerzy fatimscy stali się świadkami! Co to znaczy? Te małe dzieci stały się świadkami nie tylko dlatego, że widziały Matkę Bożą, ale przede wszystkim dlatego, że przyjęły i z prawdziwym heroizmem żyły Jej orędziami. Dlatego 13 maja 2000 r. Ojciec Święty Jan Paweł II dokonał beatyfikacji dwojga małych pastuszków fatimskich: 11-letniego Franciszka Marto i jego młodszej siostry 10-letniej Hiacynty. Kościół chce przez ten obrzęd postawić na świecznikach te dwa płomyki, które Bóg zapalił, aby przyświecały ludzkości w jej ciemnych i niespokojnych godzinach (...) Orędzie ich życia niechaj pozostanie zawsze żywe i rozświetla drogę ludzkości! – mówił w Fatimie Jan Paweł II.
Franciszek – z natury refleksyjny, często usuwał się, by modlić się w samotności. Myślę, o tym, by pocieszyć naszego Pana, który zasmucany jest tyloma grzechami. Pewnej nocy ojciec usłyszał go, jak szlochał, i zapytał go, dlaczego płacze. Franciszek odpowiedział: – Pomyślałem o Jezusie, który jest tak smutny z powodu grzechów popełnianych przeciw Niemu. Gorące pragnienie wynagrodzenia złączyło się z wrodzoną skłonnością jego natury do współczucia i umartwienia. Pewnego dnia Łucja zapytała go: – Co byś wolał: pocieszyć Pana Jezusa, czy nawrócić grzeszników, żeby nie poszli do piekła? Franciszek odpowiedział: – Gdybym miał wybierać, wolałbym pocieszyć Pana Jezusa. Nie pamiętasz, jaka smutna była Matka Boża miesiąc temu, kiedy prosiła, żebyśmy nie obrażali już bardziej Pana Jezusa, który i tak został już nazbyt obrażony? Ja chcę pocieszyć naszego Pana, ale chciałbym także nawrócić grzeszników, żeby Go już nie obrażali.
Hiacynta – nauczyła się modlić na różańcu w sposób, który oczarowywał. Tym, co wywarło na niej największe wrażenie, była wizja piekła i tragicznego losu grzeszników. Dlatego ofiarowywała swoje umartwienia przede wszystkim w intencji nawrócenia grzeszników. Wymowną ilustrację stanowić tu może wydarzenie opisane przez s. Łucję, najstarszą z trojga widzących, w jej Wspomnieniach: W Fatimie mieszkała ciotka Łucji, nosząca imię Wiktoria. Miała ona syna, który był prawdziwym synem marnotrawnym. Nie wiem, kiedy opuścił dom rodzicielski i nie wiedziano, co się z nim stało. Moja ciotka bardzo zmartwiona przyszła pewnego dnia do Alżusztrel, żeby mnie poprosić o wstawiennictwo u Matki Boskiej za jej synem. Ponieważ mnie nie zastała poprosiła o to małą Hiacyntę. Ta obiecała modlić się za niego. W kilka dni później ów syn wrócił do domu, prosząc rodziców o przebaczenie. A później przyszedł do Alżusztrel, aby opowiedzieć o swoim nieszczęsnym losie. Kiedy wszystko przetrwonił, co rodzicom ukradł, tak opowiadał, błąkał się jakiś czas jak włóczęga. A potem, już nie pamiętam dlaczego, dostał się do więzienia w Torres Novas. Po jakimś czasie udało mu się pewnej nocy uciec z więzienia. Jako uciekinier dostał się nocą w góry i lasy jodłowe. Czuł się całkowicie zagubiony, padł na kolana i zaczął się modlić. Po kilku minutach – tak twierdził – ukazała mu się Hiacynta. Wzięła go za rękę, zaprowadziła na asfaltową drogę prowadzącą z Alqueido do Reguengo i zrobiła znak, aby szedł tędy dalej. Kiedy się rozwidniło, znalazł się na drodze do Boleiros. Rozpoznał miejsce, na którym się znajdował, i wzruszony szedł do domu rodzicielskiego. Zapewniał, że Hiacynta mu się ukazał i że ją wyraźnie rozpoznał. Zapytałam Hiacyntę, czy to prawda, że do niego poszła? Odpowiedziała, że nie. Nie zna ani gór, ani lasów jodłowych, gdzie ten człowiek mógł się tułać. «Ja się tylko modliłam i bardzo Matkę Boską prosiłam za niego, bo mi żal było ciotki Wiktorii». To była jej odpowiedź. Jak to się więc stało? Nie wiem. Bóg raczy wiedzieć.
Najmilsi Bracia i Siostry! To piękne i wzruszające świadectwo z życia małej wizjonerki fatimskiej jest niezwykle wymowne. Nawrócenie jest łaską, którą musimy wyprosić naszym bliźnim modlitwą i ofiarą. I często ta zbawcza łaska nawrócenia działa w sposób tajemniczy, ale zawsze skuteczny w sercach grzeszników.
13 sierpnia 1917 r. Łucja zwróciła się do Matki Bożej: – Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych. – Tak, niektórych uleczę w ciągu roku – odpowiedziała Matka Boża i przybierając wyraz smutniejszy powiedziała: – Módlcie, módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.
Jesienią 1918 roku dwoje z trojga widzących w Fatimie: Hiacynta i Franciszek Marto zachorowali na zapalenie płuc. Siostra Łucja wspomina: Któregoś dnia zapytałam ją: – Czujesz się lepiej? – Wiesz dobrze, że nie – odpowiedziała Hiacynta i dodała: – Mam takie bóle w piersiach, ale nic nie mówię, cierpię za nawrócenie grzeszników. Gdy polepszyło się jej trochę, spędzała całe dni siedząc przy łóżku braciszka. Któregoś dnia wezwała mnie, abym szybko przyszła. Przybiegłam. «Matka Boska nas odwiedziła i powiedziała, że przyjdzie wkrótce zabrać Franciszka do nieba. A mnie zapytała, czy chciałabym jeszcze więcej grzeszników nawrócić. Odpowiedziałam Jej, że tak. Wtedy powiedziała mi, że dostanę się do szpitala i będę tam bardzo cierpieć. Będę cierpiała za nawrócenie grzeszników i jako zadośćuczynienie za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi i z miłości do Pana Jezusa (...)» Nadszedł wreszcie dzień, w którym musiała pójść do szpitala, gdzie istotnie musiała wiele cierpieć... Czasem całowała krzyż i ściskając go mówiła: «O mój Jezu, ja Cię kocham i chcę cierpieć z miłości ku Tobie». Ileż razy mówiła: «O Jezu, teraz możesz nawrócić wielu grzeszników, bo ta ofiara jest bardzo wielka».
Pewnego razu mała Hiacynta miała także wizję Ojca Świętego, cierpiącego i prześladowanego, i również za niego ofiarowywała swoje modlitwy i umartwienia.
Papież Jan Paweł II, w swej homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej w Fatimie, powiedział: Pragnę raz jeszcze wysławić dobroć Pana wobec mnie, kiedy po ciężkim ciosie owego 13 maja 1981 roku zostałem ocalony od śmierci. Wyrażam moją wdzięczność także błogosławionej Hiacyncie za ofiary i modlitwy złożone w intencji Ojca Świętego, którego wielkie cierpienia oglądała w swej wizji.
Ojciec święty w specjalnym orędziu na V Światowy Dzień Chorego w 1997 roku obchodzony uroczyście w Fatimie, napisał: To miejsce ma dla mnie szczególne znaczenie. Tam bowiem udałem się w rocznicę zamachu na moją osobę, dokonanego na placu św. Piotra, aby podziękować Bogu, który w swojej niezbadanej Opatrzności zrządził, że to dramatyczne wydarzenie nastąpiło w rocznicę pierwszego objawienia się Matki Jezusa w Cova da Iria 13 maja 1917 r. Maryja stała się w Fatimie przekazicielką słów Syna. W Cova da Iria rozbrzmiewa zwłaszcza Chrystusowe wezwanie: «Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię» (Mt 1,28). Perspektywa pokrzepienia, jakie Boski Lekarz może dać tym, którzy zwracają się doń z ufnością, pociąga przede wszystkim ludzi cierpiących. To «pokrzepienie» można znaleźć właśnie w Fatimie: czasem jest to pokrzepienie fizyczne, kiedy Bóg w swojej Opatrzności uzdrawia z choroby; częściej zaś jest to pokrzepienie duchowe, kiedy dusza ludzka, przeniknięta wewnętrznym światłem łaski, znajduje moc, aby przyjąć bolesny ciężar choroby i przekształcić go – dzięki zjednoczeniu z Chrystusem, cierpiącym Sługą – w narzędzie odkupienia i zbawienia dla siebie i dla braci.
Drodzy bracia i siostry, cierpiący na duszy i ciele! – woła Ojciec Święty. Nie ulegajcie pokusie przeżywania cierpienia wyłącznie jako doświadczenia negatywnego, które każe wam wręcz wątpić w dobroć Boga. W cierpiącym Chrystusie każdy chory znajduje sens swoich bolesnych doświadczeń (...) Drodzy przyjaciele, obarczeni ciężarem cierpienia, wy stoicie w pierwszym szeregu tych, których Bóg miłuje. Tak jak na wszystkich ludzi napotykanych na drogach Palestyny, tak i na was Jezus kieruje spojrzenie pełne dobroci; nigdy nie zabraknie wam Jego miłości. Starajcie się być wielkodusznymi świadkami tej szczególnie cennej miłości, składając dar ze swojego cierpienia, które tak bardzo może się przyczynić do zbawienia ludzkości.
W niedzielę, 24 maja 1981 roku, 11 dni po zamachu na Placu św. Piotra, Ojciec Święty Jan Paweł II, przebywając w Poliklinice Gemellego w Rzymie, wypowiedział następujące słowa: Dziś zwracam się w szczególny sposób do chorych. Sam chory, jak oni, przynoszę im słowo pokrzepienia i nadziei. Kiedy, nazajutrz po wyborze na Stolicę Piotrową, przybyłem z wizytą do polikliniki Gemellego, powiedziałem, że «pragnę oprzeć moje papieskie posługiwanie na tych, którzy cierpią». Opatrzność zrządziła, bym do poliklinki Gemellego powrócił jako chory. Potwierdzam dzisiaj przekonanie wypowiedziane wtedy: «cierpienie, przyjęte w zjednoczeniu z cierpiącym Chrystusem, ma nieporównywalną z niczym skuteczność w urzeczywistnianiu Bożego planu zbawienia». Powtarzam za św. Pawłem: «Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół» (Kol 1,24). Zapraszam wszystkich chorych – mówił papież – by połączyli się ze mną w ofiarowaniu Chrystusowi swoich cierpień dla dobra Kościoła i ludzkości. Najświętsza Maryja niech będzie nam oparciem.
Wierny fotograf i przyjaciel papieża, Arturo Mari wspomina: Często wracam wspomnieniem do pewnego wydarzenia, które miało miejsce 1 stycznia kilka lat temu. Nowy Rok, świąteczny dzień – wszyscy jedzą, piją, bawią się, zewsząd słychać muzykę (...) i dlatego, kiedy w moim mieszkaniu zadzwonił telefon, nie mogłem w pierwszej chwili zrozumieć, czego ode mnie – w takim dniu – oczekuje ks. prałat Stanisław Dziwisz. W końcu pojąłem i szybko znalazłem się na Watykanie. Kiedy wchodziłem do prywatnej kaplicy papieskiej, moim oczom ukazał się niecodzienny widok: Ojciec Święty klęczał na podłodze, a obok niego na wózku siedział ludzki szkielet. Papież trzymał jego rękę w swojej dłoni i modlił się w wielkim skupieniu. Ten młody, mniej więcej 28-letni człowiek przypominał chłopca, dziecko prawie. Ważył nie więcej niż 30 kg... skóra i kości. To było bardzo zaawansowane stadium raka. Wiedział, że umrze... że już umiera. Jego jedynym marzeniem przed śmiercią było spotkanie z Papieżem. Pochodził z okolic Bresci, z ubogiej rodziny i cała wieś złożyła się na bilet lotniczy do Rzymu dla niego i jego matki. 1 stycznia po południu, ok. 16.00, stanęli przed Spiżową Bramą i chłopiec powiedział tylko: – «Chcę się spotkać z Papieżem». Papieska Gwardia Szwajcarska jest bardzo rygorystyczna i niewzruszenie przestrzega przepisów, ale gwardziści Papieża są również niezwykle inteligentni. Błyskawicznie zorientowali się o co chodzi i zawiadomili osobistego sekretarza Ojca Świętego – ks. Stanisława Dziwisza, który natychmiast zaprosił chłopca do prywatnych apartamentów Jana Pawła II. Ja otrzymałem polecenie niezwłocznego stawienia się w kaplicy. Wszedłem i – dosłownie wstrzymałem oddech. Ojciec Święty trzymał rękę chłopca tak, jakby chciał mu oddać wszystkie swoje siły... trudno mi nawet o tym mówić... bardzo długo modlili się razem... Wreszcie Papież wstał, pobłogosławił go, objął i z niezwykłą czułością ucałował. Wtem – patrzę, a Ojciec Święty odpina koloratkę, którą zawsze nosi, i zdejmuje z szyi łańcuszek, taki gruby złoty łańcuszek, na którym nosi krzyż i – zakłada go na szyję chłopca. W kaplicy zapadła cisza... chłopiec spojrzał na krzyżyk. Ostatnimi siłami przytulił rękę Papieża... i w tej przejmującej ciszy powiedział: – «Dziękuję. Do zobaczenia w raju!” Tydzień później otrzymaliśmy wiadomość, że chłopiec zmarł (Arturo Mari, Święty Ojciec, wyd. Biały Kruk).
Drodzy bracia i siostry, zgromadzeni na oborskiej Kalwarii! Kochani chorzy, naznaczeni stygmatem cierpienia na duszy i ciele! Oto jak nasz umiłowany Ojciec Święty uczy nas pochylać się pokornie nad cierpiącym bratem i rozpoznawać w nim cierpiące oblicze samego Chrystusa. Oto jak Jezus, Ukrzyżowana Miłość, bierze nas w swoje ramiona – udzielając duchowego pokrzepienia i pocieszenia. Jeżeli razem z Nim cierpimy, razem też będziemy przebywać w chwale. Z ufnością zatem wznieśmy nasze oczy ku Maryi stojącej pod krzyżem i wołajmy: O Matko łaskawa i dobra, której «serce przeniknął miecz boleści» (Łk 2,35), oto my, biedni i chorzy stajemy wraz z Tobą na Kalwarii obok Jezusa. Powołani do wzniosłej łaski cierpienia, pragniemy «dopełnić w nas tego, czego nie dostaje cierpieniom Chrystusa, za Ciało Jego, którym jest Kościół» (Kol 1,24). Poświęcamy Tobie nas samych i nasze cierpienia, żebyś nas położyła na ołtarzu krzyża Twojego Boskiego Syna, jako pokorne ofiary przebłagalne za zbawienie nasze i naszych braci. Przyjmij, Matko Bolesna to nasze poświęcenie i ofiarowanie, wzmocnij w naszych sercach wielką nadzieję, abyśmy jak teraz uczestniczymy w cierpieniach Jezusa, tak mogli kiedyś z Nim być w radości życia wiecznego. Amen (Modlitwa papieża Piusa XII)
o. Piotr Męczyński O. Carm.
|