27.09.2013
List do Wspólnoty na Dzień Maryjny w Roku Wiary - 13 października 2013 r.


„Niewiasto, oto syn Twój… oto Matka twoja”

(por. J 19, 25-27)

 

Droga Rodzino Matki Bolesnej, umiłowani w Sercu Jezusa bracia i siostry!

I

12 maja 1982 r. Bł. Jan Paweł II przybył przed kaplicę objawień w Fatimie, uklęknął w tym miejscu, gdzie w 1917 roku dzieci rozmawiały z Jasną Panią. Papież pogrążył się w modlitwie i plac zapełniony ludźmi jakby nieco przycichł. Po dłuższej chwili wstał z klęczek i zawiesił na dłoniach statuy złoty różaniec. Pocałował krzyżyk. Potem Ojciec Święty w swoim przemówieniu powiedział:

„Przybyłem na fatimską pielgrzymkę, tak jak większość z was, ukochani pielgrzymi, z różańcem w ręku, z imieniem Matki Bożej na ustach i z pieśnią dziękczynienia Bogu w sercu: On także i mnie uczynił wielkie rzeczy, a miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie. (…) Ileż łask otrzymałem od Najświętszej Dziewicy poprzez różaniec”.

13 października 1917 roku Słoneczna Pani powiedziała w Fatimie: „Jestem Matką Boską Różańcową”. Tym samym wskazała, że ta modlitwa jest szczególnie droga i miła Jej Niepokalanemu Sercu.

Także i my, najmilsi, wejdźmy do tej „Doliny Pokoju” jaką jest Jej Macierzyńskie Serce. Zbliżmy się do Maryi z ufnością ściskając w dłoniach paciorki różańca. Spójrzmy sercem na Pietę umieszczoną w ołtarzowym tronie, by spotkać oczy Matki pochylonej na Synem i nad każdym z nas. Przesuwając paciorki różańca powtarzajmy słowa „Pozdrowienia Anielskiego” i razem z Maryją Bolesną oddajmy się miłosnej kontemplacji Oblicza Chrystusa Odkupiciela.

Bł. Jan Paweł II, wielki apostoł Różańca świętego, mówi: „Odmawiać różaniec znaczy bowiem uczyć się patrzenia na Jezusa oczyma Jego Matki i miłowania Go Sercem Jego Matki”.

Ewangelista Jan, naoczny świadek męki i śmierci Chrystusa pisze: „A obok krzyża Jezusowego stała Matka Jego” (por. J 19, 26-27).

W tej najstraszliwszej godzinie są znowu razem, jak dawniej w Nazarecie: Matka i Syn. W filmie Mela Gibsona „Pasja” chyba najtrafniej sportretowana została Matka Jezusa. Maja Morgenstern - rumuńska aktorka żydowskiego pochodzenia znakomicie wcieliła się w postać cierpiącej Matki. Jej oczy wyrażały wszystko - miłość, ból, samotność, ale i kobiece męstwo. Maryja nie dała się złamać przez cierpienie. Stała odważnie po stronie przegranego Syna, który umiera śmiercią niewolnika. Stabat Mater dolorosa - Stała Matka boleściwa. Aktywność miłości to nie zawsze są czyny lub słowa. Nieraz najważniejsza jest sama obecność! Matka tylko tak może teraz pomóc Synowi. Po prostu być.

Maryja cierpi, ale nie rozpacza, nie lamentuje, nie obwinia, trwa wierna do końca. Może nie rozumie, ale wie, że musi tutaj być, że musi wytrwać do końca.

Sługa Boży Ojciec Bernard Kryszkiewicz, młody pasjonista, w kazaniu wygłoszonym 17 września 1944 roku w Rawie Mazowieckiej mówił:

„Popatrz bracie i siostro, na Maryję pod krzyżem stojącą. Patrzy tam Ona, Matka, na syna Swego, na rany straszliwe, na krew strumieniami płynącą, na głowę cierniem skłutą, na usta gorączką spalone. Słyszy, jak woła "pragnę!" i kropli wody podąć Mu nie może, Ona, Matka, Dziecku Swemu, Czyż zdołasz pojąć, co się dziać musi w Jej Sercu? (…)

Patrzyła na śmierć swego Dziecka. Dlaczego? Dla nas! Z miłości ku nam. Z woli Boga miała być matką naszą, a od słowa "matka" słowo "ból" na tej ziemi odłączyć się nie da. Kochała nas jak matka, jak nikt po Bogu kochać nie umie i nie może. Dlaczego? - Dla nas, dla naszego szczęścia. Drzwi do tego szczęścia były przed nami zamknięte. Adam i Ewa zatrzasnęli je przed nami na wieki. Otworzył je dopiero drugi Adam i druga Ewa: Jezus i Maryja.

Żeby wznieść się do nieba, trzeba wstąpić na drabinę krzyża. Ażeby wstąpić do niego, trzeba wstępować przez Bramę Niebieską. I oto Jezus podaje nam swój krzyż, krzyż ciepłą Jego krwią ociekający. A Maryja, to Brama Niebieska jedyna, oddaje nam swe serce, ale to serce straszliwy miecz przeszywa. O, bo inaczej było z odebraniem nam szczęścia, a zupełnie inaczej z przywróceniem nam go. Do zamknięcia bram nieba wystarczyło jedno nieposłuszeństwo, jedna chwila zakazanej przyjemności - do otworzenia ich z powrotem, trzeba było całych dziesiątków lat posłuszeństwa, posuniętego aż do ofiary, aż do całkowitego wyniszczenia, całego morza boleści. Nie sądźmy, że cierpienie Jezusa i Maryi trwały jedynie od wielkiego czwartku do wielkiego piątku, czy niedzieli wielkanocnej, rozpoczęło się nie w wielki czwartek dopiero. Nie, ona rozpoczęła się trzydzieści trzy lata wcześniej, rozpoczęła się w chwili kiedy Jezus stał się człowiekiem, a Maryja Jego matka - od chwili Zwiastowania. Miecz Symeonowy na Kalwarii najgłębiej wprawdzie wbijał się w to Niepokalane Jej Serce, ale zaczął ranić je już dawno, dawno przedtem. O, jakże często tam w Nazarecie oczy Jej łzami zachodziły, a jakże często i jak boleśnie Serce Jej krwawiło. Całe Jej życie ... Dlaczego? Bo jest matką naszą, a od słowa "matka", słowo "ból" jest nieodłączone. A miara cierpienia jest miarą kochania. Miała kochać Boga i nas bez miary, i dlatego musiała cierpieć bez miary. (…) Dla nas, dla naszego szczęścia, dla naszej miłości”.

W tym miejscu, drodzy bracia i siostry, pragnę przywołać słowa, które Abp Karol Wojtyła, przyszły papież, zawarł w swoich "Rozważaniach majowych", przygotowanych w 1963 r. przed Jubileuszem Tysiąclecia Chrztu Polski. W rozdziale pt.: "Dziedzictwo", autor pisze:

"Jezus nie poszedł na krzyż bez wewnętrznego przyzwolenia swej Matki. Jako najlepszy Syn nie mógłby tego uczynić wbrew Jej woli. Nie mógłby tego uczynić z poczuciem, że swym cierpieniem, a zwłaszcza poniżeniem, niesławą skazańca, wyrządza Jej krzywdę. Trzeba zatem przyjąć, iż w chwili śmierci krzyżowej Maryja zgadzała się na ofiarę swego Syna, a przez to sama też składała swą ofiarę. Dlaczego o tym wszystkim tu mówimy? Dlatego, by lepiej dostrzec udział Maryi w dziele odkupienia. Odkupił nas sam Pan Jezus, ale zawsze trzeba pamiętać, że dokonał tego jako Syn Maryi. Odkupił nas, spełniając przedwieczną wolę Ojca, który jest w niebiosach. Ale odkupił nas też za przyzwoleniem swej ziemskiej Matki. (...) Chodzi o to, aby nasze spojrzenie na Nią było dość wnikliwe - abyśmy poznali najgłębszą tajemnicę Jej serca i woli - i abyśmy zrozumieli, że w tym sercu, że w akcie Jej woli każdy z nas jakoś był obecny, skoro każdy z nas został odkupiony przez Jej Syna. Każdy z nas kosztował Maryję - i w Betlejem, i na Kalwarii. Czy więc w ten sposób każdy z nas nie stał się także Jej własnością?".

Kontynuując tę  myśl,  Autor wskazuje na głęboki związek zbawczej ofiary Syna Bożego z ofiarą Bożej Matki, której Jezus - odchodząc - nie waha się powierzyć tych, których miłował.

Sama rozmowa, do której dochodzi pomiędzy Jezusem, jego Matką i umiłowanym uczniem Janem w chwili tak tragicznej i bolesnej nacechowana jest niezwykłym spokojem i staje się swego rodzaju „oazą” pośród splotu dramatycznych wydarzeń związanych z krzyżowaniem Chrystusa. Moglibyśmy powiedzieć, że ta oaza wypełniona jest tajemniczym aktem adopcji: „Oto syn Twój, Oto Matka Twoja”. A skutek tej adopcji ewangelista Jan wyraża, pisząc lapidarnie: „i od tej godziny, uczeń wziął ją do siebie”.

„Niewiasto oto syn twój”. Jezus zwrócił się najpierw do Maryi, ponieważ chce oddać pod Jej opiekę Jana, a wraz z nim rodzący się Kościół. Chce, aby wszyscy należący doń wierni mogli zakosztować tej samej miłości, której doświadczył Jezus podczas Swego życia. Zbawiciel stworzył więc w tym momencie nową nadprzyrodzoną więź, więź która nie wyczerpuje się jedynie w relacji Matki i ucznia Jana, ale która obejmuje swym zasięgiem wszystkich ludzi odkupionych przez Chrystusa. Maryja otrzymała w tym momencie misję stania się Matka Kościoła i umiłowania każdego chrześcijanina, w taki sam sposób, w jaki kocha Swego Syna.

Dzięki tej misji Maryja czuje się w sposób specjalny upoważniona do ingerencji w nasze życie zwłaszcza wówczas kiedy cierpimy, kiedy czujemy się opuszczeni, samotni. Ona przy nas jest. Stoi obok jak Matka, stoi jak stała na Golgocie przy swoim umierającym Synu. Nawet jeśli sobie nie zdajemy z tego sprawy to razem z Nią przeżywamy nasze życiowe krzyże. Choroby i śmierć bliskich, nieszczęśliwe wypadki, troskę i niepokój o tych, których się kocha. Samotność, brak zrozumienia, starość, nałogi od których nie potrafimy się uwolnić, grzechy z którymi nie potrafimy zwyciężyć. Maryja siedzi obok nas na szpitalnych korytarzach, trzyma razem z nami kartki z wynikami badań. Razem z nami płacze nad grobami bliskich, pochyla się nad łóżeczkiem dziecka, które leży w gorączce i pociesza nas powtarzając słowa: „Nie bójcie się, bo jestem z Wami. Jestem Waszą Matką. Nie bójcie się nieść krzyża tak jak niósł go mój Syn i jak ja sama go niosłam. Nie bójcie się przeżywać razem z Nim i ze mną Wielkich Piątków waszego życia. Bo tylko ten, kto weźmie swój krzyż na ramiona, tylko ten kto żyje i umiera z Chrystusem i dla Chrystusa będzie mógł przemienić ból i smutek Golgoty na radość pustego grobu w niedzielę zmartwychwstania.

Drodzy Moi! Maryja stojąca pod krzyżem swego Syna uczy nas heroicznego posłuszeństwa wobec Bożego planu. Uczy nas odważnego trwania przy Chrystusie, towarzyszenia Mu aż po najtrudniejsze chwile życia. Matka Boża Bolesna przypomina nam, że to, co autentycznie chrześcijańskie, mierzy się miarą krzyża.

Znamy takie matki, które pozostają w ścisłej łączności ze swoimi dziećmi i wtedy, gdy coś się stanie dziecku, matka pierwsza przychodzi z pomocą, przychodzi pod krzyż dziecka. Jest czasem bezsilna w niesieniu fizycznej pomocy, ale tak jak Maryja, swoją obecnością, milczeniem i modlitwą wspiera swoje dziecko w doświadczeniu cierpienia.

Można te matki bolesne spotkać na oddziałach Onkologii i Hematologii Dziecięcej przebywające tam 24 godziny na dobę ze swoimi małymi dziećmi chorymi na nowotwory. Wiele dzieci można wyleczyć, niektóre umierają. Patrząc na te matki posłuszne woli Bożej – myślimy o ich podobieństwie do Maryi stojącej pod krzyżem…

O. James Manjackal, misjonarz z Indii, którego dwukrotnie gościliśmy w Oborach (w 2011 i 2012 roku), opowiada:

„Pamiętam z rekolekcji historię życia pewnej starszej wdowy. Jej maż zmarł nagle na nieznana chorobę płuc, zostawiając jej dziewięcioro małych dzieci. Jako gospodyni domowa nie była w stanie wyżywić rodziny i wychować dzieci, stąd zdecydowała otruć dzieci i na końcu siebie samą. Oto jej własne słowa: „z tym głupim szatańskim pomysłem ryczałam na łóżku. Nie mogłam zaakceptować śmierci mojego męża i nie mogłam zaakceptować obciążenia mojej rodziny. Byłam całkowicie bezsilna. Nagle dotknęłam końca mojego różańca, małego krzyżyka pod moją poduszką, który został tam po rodzinnej modlitwie wieczornej. Pan zaczął mówić do mnie z krzyża – „moje dziecko, czy myślisz, że twoje cierpienie jest większe niż moje, które wziąłem na siebie ze względu na ciebie. Ofiaruj mi twój ciężar cierpienia, a ja uczynię je lekkim i słodkim…”. Po tych słowach została ona pocieszona i umocniona. Poprosiła ona Jezusa o przebaczenie za jej grzeszne myśli morderstwa i samobójstwa i zaczęła żyć z odwagą i siłą. Zakończyła swoja historię słowami, „Czterech moich synów jest księżmi, cztery moje córki są siostrami zakonnymi, a mój najmłodszy syn ożenił się i dba o mnie. Tak, teraz jestem najszczęśliwszą kobietą świata, dzięki łasce Bożej”.

O. Manjackal mówi: „Ilekroć pojawi się cierpienie, człowiek może być pewnym, że Bóg przygotowuje mu wielkie błogosławieństwa. Gdy on akceptuje Bożą wolę i wychwala Boga za te wydarzenia, wcześniej czy później popłynie błogosławieństwo… Niewiarygodne są błogosławieństwa, które kroczą za wierzącym, który przetrwa cierpienia z właściwym nastawieniem!”.

Drodzy Moi! Pamiętamy naszego umiłowanego Ojca świętego bł. Jana Pawła II, który zawsze trzymał w swoich dłoniach różaniec, i który powtarzał:

„Wy chorzy i cierpiący, nie wypuszczajcie z rąk różańca”. „Ta modlitwa jest jeszcze dzisiaj dla bardzo wielu ludzi znakiem i środkiem nawiązania najbardziej intymnej więzi z Chrystusem. W czasach trudnych, w udręczeniu, w samotności, w chorobie, w obliczu śmierci człowiek zawsze znajdował w różańcu pociechę, umocnienie i nowe siły” (2 maja 1987).

O tym przypomina nam dzisiaj Fatimska Pani przychodząca z różańcem w dłoni, ciągle jaśniejąca dla nas łaską i miłosierdziem, zjednująca błogosławieństwo Syna i czyniąca nasze serca „doliną pokoju”. Ona w Różańcu, jak prawdziwa matka bierze nas za rękę i prowadzi przez tajemnice swego Syna, własnym przykładem uczy łączyć nasze ludzkie cierpienia z Jego Ofiarą Miłości dla zbawienia świata.

II

Drodzy bracia i siostry, ukochani chorzy!

„Niepokalane Serce Maryi […] zostało otwarte dla nas na Kalwarii słowami konającego Jezusa: "Niewiasto, oto syn Twój". […] Pod krzyżem Maryja stała się Matką wszystkich odkupionych przez Chrystusa ludzi. Przyjęła w swoją macierzyńską opiekę Jana i przyjęła każdego człowieka. Odtąd największą troską Jej Niepokalanego Serca jest wieczne zbawienie wszystkich ludzi” (Bł. Jan Paweł II, Zakopane, 7 czerwca 1997 r.).

W szkole Matki Bolesnej uczymy się łączyć nasze cierpienia ze zbawczą męką Chrystusa.

Błogosławiony papież Jan XXIII, zwracając się do chorych, powiedział: „Wasze cierpienia nie powinny pójść na marne, ale mogą się zjednoczyć z bólami Ukrzyżowanego, bólami Dziewicy, najniewinniejszej ze wszystkich stworzeń”.

Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, karmelitanka sercem zapatrzona w Pietę, wyznaje:

„Widzę Maryję kontemplującą swego martwego Syna, spoczywającego w Jej ramionach. Ileż cierpi to Serce Matki! Czyż miałabym odwagę odmówić Jej pociechy?”

Ojciec Pio, święty stygmatyk z Pietrelciny mówi:

„Cierpienie fizyczne i duchowe jest najwspanialszym darem, jaki możesz ofiarować Temu, który cierpiąc - zbawił cię. (…) Anioły jednego tylko nam zazdroszczą: tego, że nie mogą cierpieć dla Boga. Jedynie ból pozwala powiedzieć z całą pewnością duszy: Mój Boże, widzisz dobrze, że cię kocham!”

Posłuchajmy, co mówi na ten temat bł. Matka Teresa z Kalkuty:

Cierpienie włączone w mękę Chrystusa jest wielką łaską. To jest najpiękniejszy dar, jaki otrzymał człowiek, że może dzielić mękę Chrystusa. Tak, to jest dar i znak Jego miłości, w ten sposób bowiem Bóg dowiódł swojej miłości do świata dał swego Syna, by umarł za nas”.

Pewnego dnia Matka Teresa odwiedzając śmiertelnie chorą na raka kobietę, powiedziała do niej:

[Cierpienie] to nic innego, jak pocałunek Jezusa, znak, że jesteś tak blisko Niego na krzyżu, że może cię pocałować. Usłyszawszy to umierająca kobieta złączyła swoje dłonie jak do modlitwy i odparła: Matko, proś Jezusa, by nie przestawał mnie całować.

W Minneapolis kobieta na wózku inwalidzkim, cierpiąca na porażenie mózgowe, zapytała mnie, co ludzie tacy jak ona mogą zrobić dla innych. Powiedziałam jej: Ty możesz zrobić najwięcej. Twoje cierpienie złączone z cierpieniem Chrystusa na Krzyżu przynosi siłę nam wszystkim. Ogromna moc płynąca z nieustannego dzielenia się, wspólnej modlitwy, wspólnego cierpienia i wspólnej pracy napełnia świat”.

Drodzy Bracia i Siostry!

Kiedy i my dostąpimy łaski cierpienia spójrzmy na Maryję żywą ikonę Ewangelii cierpienia. U stóp krzyża cierpi w milczeniu, włączona w szczególny sposób w cierpienia Syna, ustanowiona Matką ludzkości, gotowa orędować za każdym człowiekiem, aby mógł dostąpić zbawienia” (Jan Paweł II).

Jedna z największych mistyczek XX wieku, Sługa Boża Marta Robin, sparaliżowana, przez 50 lat przykuta do łóżka, mówi:

„Maryja jest moim żywym i niedościgłym modelem! Kiedy modlę się do Niej, kiedy cicho Ją wołam, wydaje mi się, że pochyla się z czułością nad dzieckiem, które do końca swych ziemskich dni musi kroczyć Jej śladami, mała ofiara ukryta w wielkiej Ofierze Golgoty” (28 lutego 1930).

„O Maryjo, naucz mnie czystej miłości krzyża” (5 grudnia 1930). „O Matko, naucz mnie cierpieć z miłością!” (23 listopada 1931).

„Przejść pokornie i cicho jak Najświętsza Panna, czyniąc dobro i dając szczęście. Znam już najczystszą, najsłodszą radość: radość życia dla innych i dla ich szczęścia. Cóż mogę zrobić dla innych? – zastanawiałam się. I nagle horyzont rozświetlił się przede mną. Opanowało mnie szczęście i radość, kiedy pomyślałam, że mogę zrobić wiele poprzez modlitwę, ofiarowanie moich cierpień wtopionych w cierpienia Chrystusa, poprzez zadowolenie i radość, dzięki promieniowaniu życia wypełnionego miłością. Mam czym zająć użytecznie cały czas, przez który spodoba się Bogu utrzymywać mnie w tym stanie” (28 marca 1930).

Przykładem mogą być dla nas także mali widzący z Fatimy. W roku 1917 proste wiejskie dzieci stały się wybranymi przez Boga świadkami objawień i orędzia Matki Bożej.

13 sierpnia 1917 r. Łucja zwróciła się do Matki Bożej: 
– Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych. 
– Tak, niektórych uleczę w ciągu roku – odpowiedziała Matka Boża i przybierając wyraz smutniejszy powiedziała: 
– Módlcie, módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.

Drodzy bracia i siostry!

„Słuszna troska o zdrowie chorych na ciele, wyrażona słowami pokornej prośby przedstawionej Matce Bożej przez Łucję, została jakby rozszerzona przez Maryję o wezwanie do troski o chorych na duszy – o grzeszników. Fatima, jak i wiele innych sanktuariów maryjnych całego świata, jest miejscem, w którym dokonują się liczne uzdrowienia, zarówno fizyczne, jak i duchowe. Ojciec Aleksander Posacki, jezuita, napisał kiedyś, że „wspólną cechą autentycznych objawień «prywatnych», w tym także maryjnych, jest to, że ukazują aktualność Ewangelii w dniu dzisiejszym” (cyt. za „Posłaniec Serca Jezusowego”). Troska Chrystusa o chorych, liczne uzdrowienia dokonywane przez Niego szły zawsze w parze z wezwaniem do nawrócenia. Chrystus uzdrawiał trędowatych, ślepych, głuchych, niemych i chromych, ale przede wszystkim uwalniał człowieka od grzechu, wzywając do nawrócenia każdego, kto chciał być Jego uczniem.

Maryja prowadzi pod krzyż. Ona chce uzdrowić chorą ludzkość – ludzkość cierpiącą na brak miłości, ludzkość odrzucająca Jej Syna, Chrystusa. I dlatego prowadzi nas pod Jego Krzyż, bo z niego płynie źródło uzdrowienia dla wszystkich, którzy cierpią.

Przynosząc do Matki Bożej nasze prośby w intencji tych, którzy cierpią na ciele, nie zapominajmy i o tych – tak drogich Maryi – którzy przez grzech oddalili się od Chrystusa. Z prośbą o ich nawrócenie ofiarujmy Chrystusowi wszystkie nasze cierpienia” (ks. Maciej K. Kubiak).

Jesienią 1918 roku dwoje z trojga widzących w Fatimie: 10 – letnia Hiacynta i 11 – letni Franciszek Marto zachorowali na zapalenie płuc. Siostra Łucja wspomina:

„Któregoś dnia zapytałam ją: – Czujesz się lepiej? – Wiesz dobrze, że nie – odpowiedziała Hiacynta i dodała: – Mam takie bóle w piersiach, ale nic nie mówię, cierpię za nawrócenie grzeszników.

Gdy polepszyło się jej trochę, spędzała całe dni siedząc przy łóżku braciszka. Któregoś dnia wezwała mnie, abym szybko przyszła. Przybiegłam. A ona mówi: „Matka Boska nas odwiedziła i powiedziała, że przyjdzie wkrótce zabrać Franciszka do nieba. A mnie zapytała, czy chciałabym jeszcze więcej grzeszników nawrócić. Odpowiedziałam Jej, że tak. Wtedy powiedziała mi, że dostanę się do szpitala i będę tam bardzo cierpiała za nawrócenie grzeszników i jako zadośćuczynienie za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi i z miłości do Pana Jezusa.

Nadszedł wreszcie dzień, w którym musiała pójść do szpitala, gdzie istotnie musiała wiele cierpieć... Czasem całowała krzyż i ściskając go mówiła: «O mój Jezu, ja Cię kocham i chcę cierpieć z miłości ku Tobie». Ileż razy mówiła: «O Jezu, teraz możesz nawrócić wielu grzeszników, bo ta ofiara jest bardzo wielka».

Bł. Jan Paweł II w specjalnym orędziu na Światowy Dzień Chorego w 1997 roku obchodzony uroczyście w Fatimie, napisał:

„Drodzy przyjaciele, obarczeni ciężarem cierpienia, wy stoicie w pierwszym szeregu tych, których Bóg miłuje. Tak jak na wszystkich ludzi napotykanych na drogach Palestyny, tak i na was Jezus kieruje spojrzenie pełne dobroci; nigdy nie zabraknie wam Jego miłości. Starajcie się być wielkodusznymi świadkami tej szczególnie cennej miłości, składając dar ze swojego cierpienia, które tak bardzo może się przyczynić do zbawienia ludzkości”.

„Nawrócenie grzeszników idzie poprzez Wasze cierpienie. Jestem o tym najgłębiej przekonany – mówił bł. Jan Paweł II podczas spotkania z chorymi w kościele Ojców Franciszkanów w Krakowie w 1979 roku. Tak jak zbawienie świata, odkupienie świata idzie poprzez Krzyż Chrystusa, tak ciągłe nawracanie grzeszników w świecie idzie poprzez Wasz Krzyż, poprzez Wasze cierpienie”.

Chorzy są w szczególny sposób zaproszeni przez Matkę Bolesną i stanowią Jej największy skarb, są źrenica Jej oczu.

Drodzy Moi! Pamiętajmy, że smutek Maryi z Wielkiego Piątku przemienił się w radość Niedzieli Zmartwychwstania. Łzy wylane pod krzyżem w krople rosy wielkanocnego Poranka. Maryja wzięta z duszą i ciałem do Nieba pierwsza doświadczyła spełnienia obietnicy Chrystusa: „Smutek wasz przemieni się w radość, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać”. To do Niej w pierwszym rzędzie odnoszą się słowa św. Pawła Apostoła: „Jak jesteśmy uczestnikami cierpień Chrystusowych, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy. Albowiem skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by też wspólnie przebywać w chwale”.

Przypominał o tym papież bł. Jan Paweł II, gdy w roku 2000 nawiedził Sanktuarium Matki Bożej w Fatimie. Zwracając się do chorych z przejmującym orędziem nadziei powiedział:

„Jeżeli ktoś lub coś każe ci sądzić, że jesteś już u kresu, nie wierz w to! Jeżeli znasz odwieczną Miłość, która cię stworzyła, to wiesz także, że w twoim wnętrzu mieszka dusza nieśmiertelna. Różne są w życiu «pory roku»; jeżeli czujesz akurat, że zbliża się zima, chciałbym, abyś wiedział, że nie jest to pora ostatnia, bo ostatnią porą twojego życia będzie wiosna: wiosna zmartwychwstania. Całość twojego życia sięga nieskończenie dalej niż jego granice ziemskie: czeka cię niebo!”.

III

„Oto Matka twoja”. Do tych słów testamentu Jezusa wypowiedzianych na krzyżu nawiązał bł. Jan Paweł II w jednej ze swoich katechez środowych:

„Jezus, który wiedział, czym jest matczyna miłość Maryi, pragnął, by także w duchowym życiu Jego uczniów obecna była radość płynąca z owej miłości, stanowiącej element więzi z Nim samym. Chodzi więc o to, by widzieć w Maryi Matkę i traktować Ją jak Matkę — pozwolić Jej się wychowywać do prawdziwego posłuszeństwa Bogu, do prawdziwej jedności z Chrystusem i do prawdziwej miłości bliźniego. […]

Chrystus wyraźnie zaleca uczniowi, by zachowywał się wobec Maryi tak, jak syn wobec matki. By Jej macierzyńską miłość odwzajemniał swoją miłością synowską. Skoro uczeń zastępuje Maryi Jezusa, musi Ją naprawdę miłować jak rodzoną matkę. To tak, jakby Jezus mu powiedział: „Kochaj Ją tak, jak Ja Ją kochałem”. A skoro Jezus widzi w owym uczniu przedstawiciela wszystkich ludzi, którym pozostawia swój testament miłości, to wezwanie do miłowania Maryi jako własnej matki odnosi się do wszystkich. […] Jezus za pośrednictwem Jana oznajmia Kościołowi, że chce, by każdy z Jego uczniów darzył Maryję szczerym synowskim uczuciem, jako Matkę otrzymaną od Niego. […]

Na zakończenie Ewangelista mówi: „I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19,27). […] Postawa Jana wobec Maryi jest wypełnieniem ostatniej woli Jezusa, ale posiada także znaczenie symboliczne dla każdego z uczniów Chrystusa, wezwanych do przyjęcia Maryi do siebie i dania Jej miejsca we własnym życiu. Bowiem na mocy słów konającego Jezusa, w życiu żadnego chrześcijanina nie może zabraknąć specjalnego „miejsca” dla Maryi, musi się Ona znaleźć w każdym życiu”.

Droga Rodzino Matki Bolesnej! Szczególnym znakiem tego obdarowania macierzyńską miłością Maryi jest dla nas brązowy szkaplerz karmelitański noszony dniem i nocą na sercu. Ewangelista opowiada, że wiszący na krzyżu Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował. Podczas wzruszającej ceremonii nałożenia szkaplerza świętego, także i my znajdujemy się w zasięgu Jezusowego spojrzenia, ogarnięci ramionami krzyża. Gdy kapłan nakłada nam szkaplerz, Chrystus patrzy na nas z miłością i zdaje się powtarzać: „Oto Matka twoja”. A my całujemy tę świętą szatę Maryi, jak dłonie matki, przyjmujemy z radością na nasze piersi i pragniemy, jak umiłowany uczeń Jan, „wziąć Ją do siebie”. W pokornym znaku szkaplerza pragniemy zabrać Ją do domu naszego serca, do naszej codzienności i całego naszego życia, pragniemy by „od tej godziny” była nam czułą i troskliwą Matką i Przewodniczką na drodze wiary, wiodącej przez krzyż do Nieba. Szkaplerz to szata „utkana” z cnót Maryi w które pragniemy się przyodziać przez gorliwe naśladowanie Najświętszej Panienki i z Jej macierzyńska pomocą. O tym wszystkim ma nam nieustannie przypominać ten pokorny znak naszego całkowitego zawierzenia i oddania się Matce Bożej.

Albowiem jak uczy bł. Jan Paweł II: „najbardziej autentyczną formą nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, wyrażającą się w skromnym znaku szkaplerza, jest poświęcenie się Jej Niepokalanemu Sercu”.

„Maryja chce, aby każdy człowiek oddał Jej swoje serce, gdyż dzięki temu będzie Ona mogła kształtować je na wzór Serca Jezusa. Macierzyńska miłość Maryi sprawi, że Bóg będzie uwielbiony w sercach ludzi Jej oddanych” (S. Jolanta Dziekońska OSC).

Warto zauważyć, że Słoneczna Pani z Fatimy sama przypomniała nam szkaplerz podczas swego objawienia 13 października 1917 roku.

Podczas gdy wielu ludzi, którzy przybyli tego dnia do „doliny pokoju”, przeżywało w oczarowaniu cud wirującego słońca, dzieci miały widzenie Matki Bożej z Góry Karmel. Niepokalana Dziewica ubrana była w brązowe szaty karmelitańskie.

Gdy w 1950 roku zapytano Łucję:

– Dlaczego zdaniem siostry Matka Boska ukazała się w tej ostatniej scenie, trzymając Szkaplerz?

Łucja odpowiedziała:

– Dlatego, że Matka Boża chce, abyśmy wszyscy nosili Jej Szkaplerz.

Pani Fatimska delikatnie, bez słów, przypomniała nabożeństwo szkaplerzne, znane w Kościele od ponad siedmiu wieków. Wskazała, że nadal jest ono aktualne i drogie Jej Sercu. Jak wiemy, sama Łucja wstąpiła do Karmelu, a kolejni papieże nazwali brązowy szkaplerz znakiem opieki Maryi i poświęcenia się Jej Niepokalanemu Sercu.

Wielkim Apostołem Szkaplerza Karmelitańskiego był bł. Jan Paweł II.

Nabożeństwo do Matki Bożej Szkaplerznej było zawsze drogie jego sercu, tym bardziej, że swoją ziemską matkę stracił, gdy miał zaledwie 9 lat. Kilka miesięcy później, w maju 1930 roku, w swoim parafialnym kościele w Wadowicach przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej, a po południu udał się z tatą do kościoła karmelitów „Na Górce”. Tam przy ołtarzu Matki Bożej 10 – letni Karol przyjął na swoje piersi brązowy szkaplerz Maryi. Ucałował go jak ręce matki, spojrzał na Jej wizerunek w ołtarzu i…  swoim dziecięcym sercem zdawał się mówić do Niej: „Maryjo, teraz Ty będziesz moją Matką. Totus Tuus!”.

Wymowne świadectwo o przywiązaniu Jana Pawła II do szkaplerza złożył jego wieloletni osobisty sekretarz, Ks. Kardynał Stanisław Dziwisz, mówiąc: „Papież mając 10 lat zapisał się do szkaplerza, który stale nosił i z którym poszedł do domu Ojca”. Ks. Kardynał dodaje także, że był to szkaplerz w formie tradycyjnej, tzn. sukiennej.

Trzeba podkreślić, że ks. Karol Wojtyła już od pierwszych lat swojej kapłańskiej posługi z radością pociągał wszystkich pod płaszcz opieki Maryi.

„Gdy w roku 1948 był wikariuszem w parafii św. Floriana w Krakowie, urządził specjalne parodniowe rekolekcje dla chorych, na zakończenie których wezwał karmelitę, aby przywiezionym do kościoła chorym poświęcił i nałożył szkaplerze. Pouczenie ojca Rudolfa o szkaplerzu dopełnił własną zachętą: Noście zawsze święty szkaplerz. Ja zawsze mam szkaplerz na sobie i odniosłem wiele dobra z tego nabożeństwa – mówił młody ks. Karol Wojtyła. Chorzy byli bardzo podniesieni na duchu i wdzięczni” (o.Otto OCD).

Bł. Jan Paweł II uczył nas jednocześnie wierności w praktykowaniu nabożeństwa szkaplerznego. Daleka była mu postawa „słomianego zapału”.

„Nie zdjął tej brązowej szaty Maryi, gdy otrzymał czarną sutannę kapłańską, gdy otrzymał fioletowe szaty biskupie, czerwone kardynalskie i białe papieskie. Ta brązowa karmelitańska szata pozostała na jego barkach do dnia śmierci i była niemym świadkiem wszystkich chwil życia Ojca Świętego” (o. W. Tochmański OCD).

W dniu zamachu 13 maja 1981 roku, gdy Kościół wspominał objawienia Pani Fatimskiej, szkaplerz Matki Bożej na piersiach papieża był niczym puklerz przeciw pociskom nieprzyjaciela.

Gdy w szpitalu odzyskał przytomność powiedział do lekarzy: „Wszystko możecie mi zabrać, wszystko możecie mi zdjąć, zostawcie mi tylko szkaplerz na szyi, nie zdejmujcie tej szaty Maryi z mojej piersi”.

I ta prośba Ojca Świętego wyrażająca jego wielką miłość i całkowite zawierzenie Matce Bożej została uszanowana. Wymownie przypomina o tym zdjęcie wykonane przez Arturo Mari w poliklinice Gemellego zaledwie osiem dni po zamachu. Ojciec święty leży na łóżku szpitalnym. Obok skomplikowana aparatura medyczna podtrzymująca życie. Poranione obandażowane ciało, biała szpitalna koszula. Na prawym barku widać wystający brązowy płatek sukna – szkaplerz święty, o którym Maryja powiedziała: „Oto znak zbawienia, oto ratunek w niebezpieczeństwie”.

Drodzy bracia i siostry! Niech także dla każdego z nas szkaplerz Maryi będzie znakiem pociechy i nadziei, znakiem pielgrzyma zdążającego ufnie do niebieskiej ojczyzny, do czego zachęcał nas bł. Jan Paweł II:

„Niech wam towarzyszy zawsze Matka Boża Szkaplerzna, Matka Boża z Góry Karmelu... Niech prowadzi was Ona jak gwiazda, która nigdy nie znika z horyzontu. I niech was Ona zawiedzie w końcu do Boga, ostatecznego Portu, ostatniej Przystani nas wszystkich”.

Droga Rodzino Matki Bolesnej, kochani bracia i siostry!

Zgodnie z życzeniem Ojca Świętego Franciszka w dniach 12 i 13 października, podczas obchodów Dnia Maryjnego organizowanych przez Papieską Radę do spraw Nowej Ewangelizacji, figura Matki Boskiej Różańcowej z Fatimy czczona w Kaplicy Objawień, będzie przebywała w Rzymie. 13 października papież Franciszek dokona poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi przed figurą Matki Boskiej.

Jako wspólnota Miłości Matki Bolesnej pragniemy uroczyście celebrować Dzień  Maryjny w Oborskim Sanktuarium i włączyć się w papieski akt zawierzenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Zapraszam zatem serdecznie w niedzielę 13 października br. na Mszę świętą za chorych o godz. 11.30.

Całą naszą wspólnotę i każdego z was, najmilsi bracia i siostry, a szczególne wszystkich chorych, oddaję i zawierzam Niepokalanemu Sercu Maryi i od Jej Oborskiego Ołtarza z miłością kapłańską i ojcowską błogosławię.

                o. Piotr Męczyński O. Carm.


« Wszystkie wiadomości   « powrót  

 



  Klasztor karmelitów z XVII w. oraz Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach położone są 20 km od Golubia-Dobrzynia w diecezji płockiej. Jest to miejsce naznaczone szczególną obecnością Maryi w znaku łaskami słynącej figury Matki Bożej Bolesnej. zobacz więcej »


  Sobotnie Wieczerniki mają charakter spotkań modlitewno- ewangelizacyjnych. Gromadzą pielgrzymów u stóp MB Bolesnej. zobacz więcej »
 
     
 
  ©2006 Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej

  Obory 38; 87-645 Zbójno k. Rypina; tel. (0-54) 280 11 59; tel./fax (0-54) 260 62 10;
  oprzeor@obory.com.pl

  Opiekun Pielgrzymów: O. Piotr Męczyński; tel. (0-54) 280 11 59 w. 33; (0-606) 989 710;
  opiotr@obory.com.pl

 
KEbeth Studio